Forum Sayid and Shannon Fans Strona Główna

 Kate Austen

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Nefré
Small Shayid
Small Shayid



Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Nie 20:18, 03 Wrz 2006    Temat postu: Kate Austen

Mam na imie Katherine Kate Austen.Opowiem wam moje dni spędzone na wyspie.No więc zaczynam.
Moja podróż od samego początku źle się zaczęła.Leciałam w kajdankach do więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci i morderstwo.Po pewnym czasie poczułam , że samolot spada.
-Co się dzieje?-spytałam sie szeryfa siedzącego koło mnie.
-Nic.-odpowidział śmiejąc sie.
Nagle jakaś waliska walneła w głowe szeryfe.Tylna część samolotu odleciała.Szybko wyjęłam z kieszeni szeryfa klucze, rozpiełam kajdaniki i natychmiast nałozyłam nam maski tlenowe.Samolot stracił również kabine pilota.Nasza część samolotu wylądowałana wyspie.Wszysty nagle wpadli w panike.Ludzie którym się nic niestało pomagali innym.Zrobiło się straszne zamieszanie.Po kilkunastu minutach gdy wszystkim rannym opatrzono rany udałam się zwiedzić teren.Zauważyłam mężczyzne próbującego opatrzyc sobie ranę.
Hej Ty!-odezwał się do mnie.
Ja?-odpowiedziałam ale rozglądawszy się nikogo nie zauwazyłam więc musiało być to domnie.
-Tak Ty,umiesz szyć?-spytał się mnie.
-Kidyś uszyłam sobie firanki-odpowiedziałam.
-To dobrze,a mogłabyś mi sszyć mi ranę?-spytał się mnie.
-Nie,nie.nie-mówiłam to oddalając sie.
-Prosze-powiedział.
-No dobrze ale czym mam to zrobić?-Już myślałam że wywinę się z tego zadania ale ujżałam że z kieszeni wyjmuje igłe i nici.Wzięłam z niepewnością nawlekłam igłe na nitke i zaczęłam sszywać mu ranę.Po wykonaniu sszycia rany poszłam poszukać sobie ubrań ,gdyż nieprzyleciałam tutaj z waliską ubrań.Gdy znalazłam sobie waliskę i kilka ubrań zapadł wieczór.Usiadłam przy ogniu.Zaraz przysódł się do mnie ten mężczyzna ,któremu sszyłam ranę.Nastąpiła cisza.
-Jak rana?-Spytałam po pewnym czasie.
-Dobrze.-odpowiedział.
-Jack-przedstawił mi się.
-Kate-odpowiedziałam gdyż jak na siebie jestem osobą kurtularną.
Poczułam ,że Jack ciągle się na mnie patrzy.Zawstydziłam się i pojawiły mi się czerwone rumieńce.Negle jakiś chałas wydobywał się z środka samolotu.
Jack i jeszcze jeden facet wzięli latarki i próbowali zobaczyc co się tam rusza.Nagle Jack poświecił latarką dwa zwierzęta jedzące zwłoki ludzi.Wszyscy zaczęli uciekać.Przestraszone zwierzaki pobiegły do dżungli.
-Co to było?-Spytał się innych ludzi.
-Dziki-Odpowiedział nieznajomy.
-A ty to kto?-odpowiedział mu Jack.
-Lock , będziemy polować na te dziki-pewien w głosie to powiedział.
-A niby czym będziemy polować?-powiedział ktoś z ocalałych.
Nagle Lock otworzył waliske pełną noży.
-No ,no ,no przemycasz noże?-Zaśmiał się Jack.
-Jutro wyruszam na polowanie Ci którzy chcą ze mną iść niech rano zgłoszą się po nóż.-odpowiedział pewny siebie w głosie.
Rano zgłosiłam się po nóż gdyż nudziłam się .Pomyślałam że przynajmiej na polowaniu się przydam.Po długim krążeniu po wyspie znaleźliśmy kabine pilota.Ja z Jack i jeszcze z innym facetem poszłam do kabity, reszta poszła dalej na polowanie.W kabinie zauważyliśmy żyjącego pilota.
Nagle pilot się odckną.
-Ile jesteśmy już na wyspie?-Było to pierwsze pytanie pilota.
-Około 17 godzin-odpowiedział mu Jack.
Pilot chwycił za radio z nadzieją że będzie sygnał.
-Jest sygnał!-krzykną pilot.
Gdy wzywał pomoc nagle coś się za samolotem poruszyło.Jack podszedł do szyby.Nic nie zauważył.Nagle to coś porwało pilota.Jack mnie przytuił do siebie.To coś było coraz głośniejsze więc wybiegliśmy z samolotu.Nagle zauważyłam tylko faceta.
-Hej!Jak ci na imie?-krzyknełam.
-Charli-odpowiedział.
-Charli widziałeś Jack?-spytałam się jego.
-Widziałem go ostatni raz w samolocie.-odpowiedział i dalej zaczął uciekać.
Zaczęłam się martwić zamiast o siebie to o Jack.Niespodziewanie to coś zaczęło się zbliżać do mnie.Schowałam się w pnie drzewa.Gdy to coś ucichło wyszłam.Zauważyłam Chariego i Jack.Podbiegłam do nich.
-Widzieliście to coś?-Spytałam się ich.
-Nie-odpowiedzieli.
Zauważyliśmy na drzewie strzątki pilota.Nagle odezwał się Jack.
-On napewno musiał go widzieć-powiedział.
Zaczęlismy szukać drogi do grupy.Gdy ich znaleźliśmy opowiedzieliśmy im to.Nagle jeden sie odezwał.
-Ładna bajka na dopranoc , że tylko jest teraz dzień-powiedział.
-Ktoś ty?-Spytałam się go.
-Saywer ślicznotko-odpowiedział.
-Nie mów tak do mnie mam swoje imie
-Jakie?Pani przemądrzała?-odpowiedział zgryźliwie.
-Przestań!
-A co mi zrobisz?
-Kate,szkoda na niego sił daj spokój.-powiedział Jack
-Jack ty niewidzisz?On się ze mnie nabija !-byłam wkurzona.
-Słyszysz co powiedział?Słuchaj się tatuśka.-Powiedział z satysfakcją Saywer.
Tym razem i Jack się wkurzył ale nic nie zrobił.Ja mu niemogłam tego tak darować!Wszyscy się rozeszli do swoich zajęć.Sawyer jak zwykle czytał książke pod drzewem.
-Masz ze swojego zachowania satysfakcję?-Spytałam sie go.
-Oczywiście,lubie nawijać się z ludzi między innymy z takich jak Ty.-odpowiedział śmiejąc się.
-Ja jestem inne tak?
-Oczywiście.
Miałam już ohote go walnąć w ta pustą głowe ale przypomniały mi się słowa Jack ,,Szkoda na niego sił''.Zbliżał się wieczór.
-Jack!!-Wołałam go już z oddali.
-O co chodzi?-Spytał trochce zdziwiony.
-Jest już tylko jedna butelka z wodą.
-Co?Przecież jak ja sprawdzałem było jeszcze 20.
-No wiem ale przed chwilą ta dziewczyna w ciąży zemdlała chciałam dać jej wody i patrze ostatnia butelka.
-Trzeba zebrać ludzi.-oznajmił.
Po kilku minutach wszyscy się już zebrali.
-Jest tylko jedna butelka z wodą.-Oznajmił im.
-Już ponas!-krzyknął jeden z ocalałych.
-Jest woda słotka na tej wyspie.-Oznajmił Lock.
-Skąd wiesz?-Spytałam niewierząc mu.
-Pamiętacie zwierzęta co spotkaliśmy wczoraj?One piją wode słotką.Więc napewno gdzieś jest na wyspie.-oznajmił z dumą w głosie.
-Lock ma rację.Kto pójdzie ze mną poszukać wody?-Spytał się.
-Ja pojde.-oznajmiłam.
-Ja też bo wiem gdzie ją szukać.-powiedział Lock.
Zebraliśmy się.Lock wiął nóż gdyby nas zaatakowały dziki.Prowadził Lock bo wiedział niby gdzie jest ta woda.Po pewnym czasie Lock się zatrzymał.Przednił ukazał się dzik.Lock zaatakował dzikia.Zabił go.
-Trzeba zapamiętac gdzie on leży.Mięsa wystarczy nam na kilka dni.-powiedział.
Szliśmy dalej za nim.Okazało się że Lock naprawde wiedział gdzie jest woda.Ukazał nam się strumyk z słotką wodą.Znajdował sie on w jaskiniach.
-Gratulacje Lock-powiedziałam
Napęłniliśmy butelki.
-Jack,Lock patrzcie!-powiedziałam
Zauważyłam cześć statku z bagażem.
-To miejsce by było bezpieczne dla nas.Łatwiej będzie przed zwierzętami się uchronić.-powiedział.
-Może i racja ,ale czy te jaskinie się nie zawalą?-Spytałam.
-Wytrzymały juz pewien czas może i dalej wytrzymają-Odpowiedział mi Lock.
Nie była to odpowiedź jakiej się spodziewałam ,ale coś w tym było racji.
-Wracajmy już ludziom mogła się skończyć woda.-Powiedział Jack.
-I robi się ciemno ,po ciemku będzie trudniej trawić-dodałam
Wracaliśmy.Po drodze wzięliśmy tego dzika.Saywer odrazu nas przewitał.
-Uciekajcie!!!-Krzyczał.
Niezdąrzyłam nawet spytać o co chodzi ,gdyż zaatakował mnie miś polarny.Lock rzucił się na niego ale ten odepchał go łapą.Myślałam ,że nie ma dlamnie szans.Nagle padł miś koło mnie.Jack wsadził mu nuz w plecy.
Pobiegłam doniego szybko i przytuliłam.
-Myślałam ,ze już pomnie-powiedziałam mu płacząć.
-Nic już ci nie jest ,jesteś bezpieczna.-powiedział.
Potych słowach poczułam się naprawde bezpieczniej.Zapadł wieczór.Jack przysiadł koło mnie.
-Już spokojna?-Spytał się mnie.
-Juz tak.-Odpowiedziałam.
-O kurcze zapomniałem-powiedział Jack.
-Czego?-zdziwiona pytam.
-Powiedzieć że bezpieczniej będzie w jaskiniach i bliżej do wody.
-No to powiedz im teraz.
-I tak zrobie.
Zebraliśmy się wszyscy dookoła jednego ogniska.
-Jutro którzy chcą być bezpieczniejsi przeniosą się zemną do jaskiń.Będzie łatwiej ukryć się przed zaatakowaniem dzików.
Długo nie przemawiał ale wkońcu ogłosił.
Rano już byłam spakowana i gotowa do wyruszenia.Poszło do jaskiń większość ludzi.Niektórzy nadal wierzyli ,że nas znajdą.Szliśmy o wiele dłużej do jaskiń niż przedtem.Robiliśmy często przerwy na odpoczynek.
Wreszcie dotarliśmy.Szybko wybrałam sobie miejsce i się rozpakowałam.
-Kate...-powiedział Jack.
-Słucham?-spytałam.
-Na plazy brakuje już wody a sami niechcą przechodzić przez dżungle.Bedziamy mili troche więcej do robienia gdyż będziemy jeszcze im zanosić wode.
-Niemożna ich namówić by tutaj przyszli?-spytałam sie gdyż niechciało mi sie tyle wody nosić.
-Jeszcze z nimi nie rozmawiałem ,zaniose im wode i porozmawiam.
-Poczekaj na mnie pójde z tobą.
Byliśmy już w połowie drogi.Nagle stana przed nami dzik.Jack zrzucił plecak wyciągnał nóż i go zaatakował.Wygrał pojedynek Jack.
-Ukradłeś nóż Lock?
-Nie ukradłem lecz pożyczyłem.
-A powiedziałeś mu?
-Tak
-Aha
Po długiej wędrówce wreszcie dotarliśmy.Próbowalismy ich namówić by wrócili z nami do jaskiń.Tylko dziweczyna w ciąży dała się namówić.
-Hej, Jak ci na imie?-spytała się mnie.
-Kate
-Ja jestem Claire.
-Miło mi
-Mi rówinież.Niechce plotkować ale słyszałam ,że Jack ma zamiar spalić samolot z zwłokami.
-Ma nadzieje ,że przez dym nas znajdą.
-Rozumiem, wiesz może zróbmy im pogrzeb.Są paszporty.Można by było o nich coś powiedzić.
-Możemy,Nawet to dobry pomysł.
-A pomożesz mi w tym?
-Pewnie.
Dotarliśmy do jaskiń.Pomogłam się jej rozpakować.Potem znowu wróciłyśmy na plaże poszukać wszytstkim zmarłych paszporów.
Gdy dotarłyśmy na plaże zauważyłam że jakis arab robi coś dziwnego.
-Hej jak ci na imie?-spytałam się jego
-Sayid
-Ja Kate ,co robić?
-Mam nadzieje że poprzez radio złapiemy sygnał.
-Naprawde?
-Nie wiem czy to sie uda ale mam taka nadzieje.
-Pracuj dalej niebęde ci przeszkadzać.
Pobiegłam do Claire pomóc jej znaleść paszporty.Mniej wiecej po godzinie mieliśmy już wszystkie.Poszłam do Sayida spytać się jak idzie.
-Jak idzie Sayid?
-Skończone , teraz ide szukać sygnału.
Naszą rozmowe podsłuchał przez przypadek Jack.
-Sygnał radiowy.Myślisz ,że nas usłyszą?
-Jak będzie sygnał to tak.
-Ide z Tobą-powiedział Jack
-Ja również-powiedziałam
Słyszał naszą rozmowe jeszcze jakiś chłopak z siostą.
-Hej czekajcie!!-wołał nas
Zatrzymaliśmy się.
-Ja jestem Boon a to jest moja siostra Shannon.Możemy się zabrać z wami?Nie mamy co robić.
-Możecie im więcej tym weselej.-powiedział Sayid.
Po pewnym czase gdy weszliśmy na jakąś góre.
-Jest sygnał!-krzykną Sayid.-Mówi jakaś farancuska, umie ktoś po francusku?
-Moja siostra umie.
-Dajcie.-powiedziała,,Jestem na bezludnej wyspie,rozbił się nasz statek.To coś ich zjadło pomocy''.
-Czyli nie jesteśmy sami-powiedziałam
-Na to wygląda-powiedział Jack.
-Wracajmy nic tu po nas-powiedział Sayid.
-Racja-dopowiadział Boon
Po drodze słyszałam cały czas jakieś szepty.
-Shannon?-powiedziałam.
-Tak?-odpowiedziała.
-Słyszysz te szepty?
-Napoczątku cos słyszałam ale teraz ustało a co?
-Ja je nadal słysze.
-Przecież..Jesteśmy tylko sami na tej wypie ,może żyje jeszcze ta francuska.
-Francuska by nas straszyła?Po co?
-Nie wiem.
Nasza rozmowa w tym momęcie zamilkła.Usłyszałam kaszel.
-Słyszysz?-spytałam się Shannon.
-Tak jakby ktoś kaszlał.
-Ktoś nasz śledzi.
-Tylko kto?
-Nie wiem.
Szelesty ,szepty,kaszle zniknęły.Grupa nasza się zatrzymała.
-Co się stało?-spytałam.
-Zabłądziliśmy.-powiedział Sayid.
-Pięknie w dodatku jeszcze nas ktoś śledzi.
-Co?-spytał się Jack.
-No od początku drogi ja z Shannon słyszymy szelesty ,szepny i kaszle.
-Kto nas śledzi?Przecież jesteśmy sami na wyspie no i możliwe że te francuska-powiedział Jack
-Więc może to ona.-powiedział Boon.
Nagle wszyscy usłyszeliśmy ryk.Był to niedźwiedź polarny.Owiele większy od tamtego na plaży co mnie zaatakował.
-Uciekajmy!!-krzyknął Jack.
Po wypowiedzeniu tego słowa wszyscy zaczęli ucieka.
Po drodze zauważyłam Saywera.To pewnie on nas śledził.Zatrzymałam się
-Saywer uciekaj!!-krzyczałam do niego albe bez reakcji.
-Uciekaj!!-powtórzyłam ale i tak nie zareagował.
-Co on robi?-powiedział Jack.
Saywer wyciągnął pistolet i zaczął strzelać.Po kilku próbach nie udanych miał zamiar uciekać.Jednak niedźwiedź padł.Z miną sadysfakcji podszedł do nas.
-Co się na mnie tak patrzycie?-powiedział.
-Czego nas śledziłeś?-spytałam się.
-Nudziło mi się miałem nadzieje ze się zabawię no i jakos mi się udało-odpowiedział.
-Zabawić?To ma być zabawa?-powiedział Jack.
-No dla mnie tak wkońcu nikomu nic się niestało więc można nazwać zabawą.-powiedział
-Co z tym niedźwiedziem zrobimy?-przerwał Boon.
-Zaniesiemy do obozu.-powiedział Jack.
-Tylko jak to przeniesiemy mądralo?-wtrącił Saywer.
-A z tym to będzie mały problem.-odpowiedział.
-Raczej wielki.-powiedział Saywer.
-Wiem!-krzyknełam.
-Co wiesz?-spytał się Jack.
-Wiem jak niedźwiedzia przenieść.Chyba wiem.
-Jak niby?To zwierze jest ciężkie.-wtrącił Saywer.
-Dwa duże kije ,troche lian i gotowe.-powiedziałam.
-Co gotowe?Nie bądź taka tajemnicza.-powiedział Sayid.
-Ja wiem o co jej chodzi.Nosze-powiedział Jack.
-Właśnie nosze.-powiedziałam
-No to szukajmy materiałów.
Po tych słowach wszyscy się rozeszli.Po 30 minutach wróciliśmy z tym co znaleźliśmy.Z zbudowaniem nie było problemu.Najgorzej było przenieś niedźwiedzia na nosze.Po kilku próbach nareszcie się udało.Był naprawde ciężki.Wróciliśmy do obozu na wieczór.Przywitała mnie odrazu Claire z obrażoną miną.Gdy odłożyliśmy niedźwiedzia podeszłam do niej.
-O co ci chodzi Claire?-spytałam.
-Pogrzeb.Założe się ,że nie gadałaś z Jack o tym.-powiedziała.
-No nie...-powiedziałam.
Gdy to powiedziałam odrazu podeszłam do Jack.
-Musze pogadać.-powiedziałam.
-No dobrze.-odpowiedział
-Słyszałam ,że masz zamiar spalić samolot z zwłokami.
-No mam.
-No ja z Claire chciałbyśmy im zrobić pogrzeb.
-Jak to zrobicie?Przecież nic o nich niewiecie.
-Paszporty..
-No tak a znaleźliście wszystkie?
-Większość brakuje nam 5.
-No to jak chciecie to możecie ,ale czemu się mnie pytasz.
-Ty tu żądzisz...
Po tych słowach pobiegłam do Claire z dobrą nowiną.
-Możemy!-krzyczałam już z daleka.
-Pytałas się go?-powiedziała.
-Tak przed chwilą skończyliśmy rozmowe.
Claire zemdlała.
-Jack!Szybko coś z Claire!-Krzyknełam
Szybko podbiegł i odrazu wiedział co jej.
-Była za długo na słońcu.Zemdlała z gorąca.Zbytnio oszczędza wode.Przynieś wode Kate.
Odrazu pobiegłam po butelke z wodą.Pobiegłam do namiotu z wodą wzięłam butelke i szybko wracałam.
-Trzymaj.-powiedziałam.
Jack wylał trochce wody na twarz Claire.Odcknęła się.
-Co robisz?-Spytała
-Straciłaś przytomność-powiedział Jack
-Już mi nic nie jest-powiedziała Claire
-Lepiej jeszcze trochce poleż
-Nie ,niepotrzeba
-Jack ma racje Claire ,poleż bo potem na pogrzebie stracisz przytomność-powiedziałam
-No dobrze ale tylko chwilke.
Jack odszedł.
-Jak się czujesz Claire?
-Dobrze.
-Może przełożymy ten pogrzeb?
-Nie.
-Jak chcesz.
Cisza.Nastał wieczór.
-Kate!-krzyczała Claire
-Tak?
-Jack już podpala.
-Zaczynamy?
-Tak.
Wszyscy przybyli aby porzegnać rodzine ,przyaciół a nawet osób tych których nie zdarzył się zapoznać.Było bardzo cicho.Po pogrzebie wszyscy poszli spać.Ja niemogłam zasnąć.Poszłam ku wodzie.Usiadłam na kamieniu i rozmyślałam.Myślałam kiedy nas zabiorą.Wcale tego niechciałam.
-Tutaj mam wystarczające więzienie.-mówiłam sama do siebie.
-Nieśpisz?-podszedł Jack.
-Nie ,niemoge zasnąć.
-A więc co robisz?
-Rozmyślam o różnych rzeczach.
-Dobrze więc nie będe przeszkadzał.
Odszedł.Chwile później i ja poszłam spać.Noc miałam ciężką.Wszystkie złe wydarzenia mi się przypominały.To było jak koszmar.Nastał ranek.Obudziłam się pierwsza.Nie miałam co robić.Usiadłam na kamieniu i patrzałam w wode.Była piekna ,taka przezroczysta.Zauważyłam ze już większosć wstała.Poszłam do Claire.
-Jak się czujesz?-spytałam
-Dobrze.
-Jack powiedział ,żebyś piła więcej wody.
-Dużo pije.
Odeszłam.Usiadłam pod drzewem.
-Ej.-powiedział Saywer.
-Co ci znowu nie pasi.
-To moje drzewo.
-Gdzie pisze ,że to twoje drzewo?
-Nigdzie
-Więc nie jest twoje
-Ani twoje.
-No dobra jak tak bardzo chcesz to drzewo to ja ide.
-Kate?
-Tak?
-Ty nadal sie gniewasz za ''przemądrzała''?
-Nie
-Aha
Zacichła tu nasza rozmowa.Strasznie mi się nudziło.
-Dlaczego w samolocie nie było telewizora na bateria-mówiłam sama do siebie.
-I tak by tu niebyło zasiegu.-powiedział Sayid
-Jak radioodtwarzacz złapał sygnał to czemu niezłapie telewizor.
-Telewizor ma kródszy zasięg.
-No fakt.
-Mamy tylko odtwarzacz płyt.
-Mamy?
-To tak ,Hurley ma odtwarzacz płyt.
-Który to ten Hurley.
-To ten grubasek.
-Słyszałem Sayid.-powiedział Hurley.
-Oj niegniewaj się.
-Nie gniewam ,jestem juz przyzwyczajony.
-Kate by chciała posłuchac trochce muzyki dasz jej na kilka minut odtwarzacz?
-Pewnie ,trzymaj.
-Dziękuje.
Nareszcie trochce cywilizacji.Długo niesłuchałam ale w każdym razie troche.Nie miał on za ciekawych płyt.
-Jeszcze raz dziękuje Hurley.
-Drobiazg.
Znowu zaczełam sie nudzić.Usiadłamsobie na kamieniu i patrzałam w morze.Zauważyłam tonącą osobe w morzu.
-Hej!!Tak ktos się topi!!-zaczęłam krzyczeć.
Pierwszy usłyszał Jack który odzazu zareagował.Odrazu zaczął płynąć po tego kogoś.Po kilku minutach Jack wyjął z wody chłopaka.Był to Boon.
-Tam jeszcze jest ona.-powiedział Boon.
Rzeczywiście była tam jeszcze tonąca osoba.Jack znowu popłyną po osobe.Po kilkunastu minutach wyciągna ją z wody.Była to jakas kobieta.Nie znałam jej jeszcze i niestety nie poznam.Umarła.Zapadł wieczór.Chciałam sobie rozpalić ogień ale niestety nic mi nie wychodziło.Podszedł do mnie Jack i mi pomógł.Razem nam się udało.
-Dziękuje-powiedziałam
-Prosze
-Co z Boon?
-Nic mu niebędzie
-Aha
-Coś znalazłem.
Pokazał mi mój list gonczy.
-Prosze nikomu nie powiedz
-Dobrze ,ale za co cię ścigali?
-Powiem jezeli nie wygadasz.
-Dobrze.
-Zabiłam ,.... zabiłam ojca-po tych słowach sie rozpłakałam.
-Dlaczego?
-Bił nas ,mnie i mame.Niemogłam tego znieść.
-Rozumiem.
-Wątpie
Szybko wstałam i pobiegłam jak najdalej.Gdy myślałam że jestem już sama usiadłam na piasku i płakałam.W pewnej chwili poczułam ręke na moim ramieniu.Był to Jack.
-Nie płacz już.-powiedział
Usiadł koło mnie i mnie przytulił.Było mi dobrze.Chciałabym żeby ta chwila trwała wiecznie.I nagle zasnęłam.Obudziłam się w swoim namiocie a koło mnie siedział Jack.
-Dzieńdobry-powiedział do mnie.
-Dzieńdobry ,jak ja się tu znalazłam?
-Przyniosłem Cie
-Dziękuje ale nie mogłeś mnie obudzić albo tam zostawić?
-Zostaić?Żeby Ci się coś stało?Nie
-To przynajmiej obudzić.
-Nie mogłem
-Czego?
-Tak słodko spałaś ,żal budzić
-Mogłam nie pytać ,a jak sie tobie spało?
-Dobrze.
-Aha jest jeszcze woda czy trzeba iść do jaskiń?
-Trzeba iść do jaskiń ,ostatnią wzięła Claire
-No cuż no to ja ide.
-Ide z Tobą przy okazji wezmę trochce tutaj butelek.
-No to w droge.
Wyruszyliśmy.Po drodze rozmawialiśmy na różne tematy.Było bardzo wesoło.Bardzo polubiłam Jack ,jedynie z nim moge się dogadać.
Gdy dotarliśmy nalalismy wode do butelek i trochce odpoczelismy.Poszłam do jaskiń się rozejrzeć co tam jest.Co tam zauważyłam to mnie strasznie przeraziło.Były to dwa szkielety ludzi.
-Jack...możesz podejść?
-Co jest
-Spójrz
Bardzo ździwił się tym widokiem.
-Nie jesteśmy 1 na tej wyspie.Jak oni się tutaj dostali?
-Nie wiem.
-Wracajmy.
Gdy wracaliśmy w ogóle się nie odzywaliśmy.Zrobiliśmy postuj.
-Jack?
-Tak Kate?
-Może to głupie ale co bys powiedział na wieczór zapoznawczy?
-Dobry pomysł.Wkoncu się wszyscy poznamy.
Ruszyliśmy w dalszą droge na plaże.Gdy dotarliśmy poczułam głód.Wróciłam do dżungli poszukać jakiś owoców.Miałam szczęście gdyż niedaleko plaży stało duże drzewo z jabłkami.Były bardzo smaczne.Wzięłam kilka jabłek na zapas i wróciłam na plaże.Nagle upadłam i zasnęłam.Obudziłam się a kołomnie znowu siedział Jack.
-Hej-powiedział do mnie
-Cześć ,co się stało?Jak ja sie tutaj znalazłam?
-Zemdlałaś ,przyniosłem Cie.
-Dziękuje za troske ale co się ze mna stało?
-Zadużo czasu przebywasz na słoncu.Przebywaj więcej czasu w cieniu
-Dobrze.
Zapadła chwilowa cisza.
-Jack?
-Tak?
-A nieznalazłes gdzieś przypadkiem niebiezkiego notesu?
-Nie ale domyślam się kto ma.
-Kto?
-Saywer
Zerwałam się szybko na nogi i poszłam do Saywera.
-Saywer?
-Tak ślicznotko?-powiedział
-Nie masz przypadkiem niebieskiego notesu?
-Niebieski notes z napisem Kate Austen?Owszem mam
-Czytałeś!
-Tak ,moje książki juz przeczytałem.
-To był mój pamiętnik!
-Domyśliłem się
Spoliczkowałam go
-Oddaj mi go.
-Dobrze ,dobrze.
Wzięłam notes i wróciłam do namiotu.Zauważyłam że był tam jeszcze Jack.
-Jack to już jest koniec...
-Czego?
-Saywer przeczytał mój pamiętnik tam jest to napisane.On to wszystkim wygada.
Po tych słowach rozpłakałam się
-Wszyscy mnie znienieznawidzą.-dodałam
Jack mnie przytulił.
-Może nie powie ,nie będzie az tak hamski.Ale i tak cie wszyscy nieznienawidzą.
-Niby kto nie?Wszycy niebędą chcieli gadac z morderąc.
-Ja będe zawsze z Tobą rozmawiać.
-Dziękuje
Mocno się jego przytuliłam.Chciałabym żeby było tak zawsze.Jack jest taki miły.Zawsze mnie pociesza w złych chwilach.Nagle wszedł do namiotu Boon.Napoczątku nnie niemógł wydobić z siebie żadnego słowa.Chyba ździwił się widokiem.
-Moja siostra ma astme.Właśnie dostała ataku.Pomóżcie jej.
Szybko się zerwaliśmy i biegliśmy za BoonRzeczywiście Shannon dostała ataku.
-Macie inchalatory?-spytał się Jack
-Mieliś ale nasz bagaż ma Saywer-odpowiedział Boon
-Spróbuj ją wziąść
Zerwał się i pobiegł po bagaż.Po kilku minutach przychodzi pobity.
-Co się stało?-Spytałam
-Gdy zauważył jak biore bagaż rzucił się na mnie.
-Ja spróbuje wziąść.
-Nie uda ci się.Tylko wrócisz w takm stanie jak ja.
Poszłam.Zauważyłam Saywera czytającego książke.
-Dasz te inchalatory?-spytałam się
-A masz coś w zamian?
-Nie.
-Więc nie ma o czym rozmawiać.
-A co chcesz w zamian?
Spojrzał na mnie chytrze.
-Pocałuj mnie.
-Nigdy.
Odeszłam od niego wiedząc , że bez pocaunka nie da mi inchalatorów.Doszłam do Jack ,Boon i Shannon.
-Mówiłem , że się nie uda.-powiedział Boon.
-Trzeba użyć siły jak nie da.-powiedział Sayid
-Jestem za Twoja myślą ,ona przez niego może umrzeć.-wtrącił Jack
-Kate gdzie on jest teraz?-spytał sie mnie Sayid
-Pod drzewem czyta książke.
-Ale pod którym drzewem?
-Koło plaży jest jakiś wielkie drzewo.Zawsze on tam przysiada i czyta książki.
-Aha to ja ide do niego.
-Ide z Tobą.-powiedział Jack
-Dobrze.
Poszli.Zajełam się Shannon z Boon i koreanką Sun.Sun przygotowywała jakieś zioła może miało to pomóc Shannon.Nie wiedział dokładnie co mówi gdyż nieznam koreańskiego.Po godzinie przyszedł Jack.
-Kate ,Saywer powiedział ,że tylko tobie powie.-powiedział
-To zaprowadź mnie tam.
-Dobrze.
Gdy byliśmy na miejscu Jack zostawił mnie samą z Saywerem.
-To gdzie masz te inchalatory?-spytałam.
-Powiem jak mnie pocałujesz.
Nie wiedziałam co zrobić ,ale jednak go pocałowałam.
-Pocałowałam cię więc gdzie masz inchalatory?
-Nie mam.
Spoliczkowałam go.Bardzo byłam na niego zła.Poszłam do Jack i Sayida.
-Nie ma on inchalatorów.
-Co?-zdziwił sie Sayid.
-Dostał to co chciał nie miał po co kłamać.
Sayid popędził do Saywera.Zaatakował go nożem.Zranił Saywera w ręke.Naszczęście w pobliżu był Jack ,zatamował krew i pomogłam mu przenieść Saywera.W Namiocie opatrzył mu ranę i poszedł do Shannon.Przez chwile siedziałam przy Saywerze ,a potem poszłam do Shannon.Atak jej przeszedł.Sun dała jej jakieś zioła i jej to pomogło.Poszłam do swojego namiotu.Zaczęłam się nudzić więc zajrzałam do Saywera.Usiadłam przy nim i zaczęło mi sie robić jego żal.Zauważyłam że Sayid gdzieś idzie.
-Dokąd idziesz?-spytałam się.
-Nie moge tu zostać po tym co zrobiłem.-odpowiedział
-To był wypadek.
-Wypadek czy nie ale to niepowinno się zdarzyć.
-Wrócisz jeszcze?
-Jak uda mi się znaleść pomoc to wróce po was.
-Więc do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Zapadł wieczór.Poszłam zobaczyć co u Saywera.Nadal się nie obudził.Chwile przy nim posiedziałam a potem poszłam rozpalić sobie ognisko.
-Zapomniałam!-powiedziałam sama do siebie.
Pobiegłam do Jack.Był w swoim namiocie.
-Można?-spytałam
-Jasne-odpowiedział
-Pamiętasz co Ci dzisiaj powiedziała jak szliśmy po wode.
-Tak.
-A zorganizujemy to?
-Jak chcesz.
-No ja bym chciałam ale pytam się Ciebie.
-Ale dlaczego?
-Ty tu żadzisz.
-Wcale nie ,no ale jak bardzo liczysz się z moim zdaniem to pozwalam.
-Dziękuje.
Rozpaliliśmy jedno wielkie ognisko.Wszyscy przy nim u siedliśmy i opowiadaliśmy o sobie.Było miło.Czasami chodziłam sprawdzić co u Saywera i czy przypadkiem sie nie obudził.Niestety nie.Gdzy wszyscy się rozeszli to ja sama została.Siedziałam przy ognisku i myslałam kiedy nas znajdą.
-Można się przysiąść?-spytał Jack.
-Oczywiście ,że tak siadaj.
-O czym myślisz?
-Kiedy nas znajdą.Mineło juz przecież 5 dni i nadal nas nie znaleźli.
-Znajdą nas zobaczysz.
-A ta francuska?Zyje tutaj już 16 lat i jej nieznaleźli.
-16 lat jest nadawany ten sygnał.Przecież może już dawno została uratowana a sygnał został.
-A jak nie?
Nie odpowiedział na to pytanie.Też przeczuwał to co ja ,że nigdy nas nieznajądą.
-Ja już ide ,dobranoc-powiedział Jack
-Dobranoc-odpowiedziałam
Zajżałam do Saywera.Nadal spał.Posłam do swojego namiotu również spać.Gdy się obudziłam odrazu poszłam do Saywera sprawdzić czy się nie obudził.Gdy weszłam do namiotu nikogo nie zastałam.
-Siemka ślicznotko.
Odwróciłam się i zauważyłam , że to Saywer.
-Hej ,jak ręka?-spytałam.
Spojrzał na mnie chytrze.
-A od kiedy się o mnie martwisz ,hę?
Po tym pytani zapadła cisza.
-No dobra nie odpowiadaj ,ręka trochce boli ale da sie przeżyć.
-Aha , no to miłego dnia.
Wyszłam z namiotu i poszłam do Jack.
-Saywer się obudził.
-Wiem ,byłem już u niego.
-Czemu mi nie powiedziałeś?
-Spałaś ,gdy drugi raz do Ciebie zajrzałem to już Ciebie nie było.
-Aha...
Poszłam do Lock'a.
-Hej
-Hej-odpowiedział.
-Kiedy idziecie na polowanie na dziki?
-Ja ide dziś a co?
-Moge iść z Tobą?
-Jak chcesz.
Odszedł.Jakby niechciał ze mną rozmawiać.Obawiałam się najgorszego ,że Saywer wygadał się.Postanowiłam się jego spytać.Po drodze się przewróciłam i zasnęłam.Obudziłam się w namiocie ale nie w miom.
-Hej.-powiedział Jack.
-Hej ,co ja tu robie?
-Zemdlałaś.Zadużo czasu spędzasz na słońcu.Odpocznij trochce.
-A dlaczego jestem w Twoim namiocie?
-Mam leki.
-Aha...
-Przyniosłem Ci od Saywera gazety ,żebyś się nie nudziła.
-Dał Ci?!
-Nie ,sam wzięłem gdyż są one Shannon.Pozwiliła Ci je dać ale są one do oddania jej.
-Jasne i dziekuje.
-Prosze
Wyszedł z namiotu.Usiadłam i zaczęłam czytać gazete.Nagle usłyszałam czyjeś krzyki.Wyszłam z namiotu sprawdzić kto krzyczy.Była to Claire.Szybko do niej podbiegłam.
-Co się stało?-spytałam
-Ktoś chciał skrzywdzić moje dziecko-powiedziała płacząc.
-Jak?-spytał się Jack
-Ktoś wbił mi igłe w brzuch.
-Pokaż-powiedział Jack.
Pokazała swój przuch.Niebyło żadnego śladu po igle.
-Czy ktoś kogoś tu widział kręcącego się koło Clarie?-spytałam
-Ja widziałem!-powiedział Charli
-Kto to?-spytałam sie.
-Ethan.-powiedział Charli.
-Ethan?Niemożliwe by coś takiego zrobił.Mam z nim namiot.Jest bardzo miły.-powiedział Hurley.
-Dla mnie rówież jest miły ale ciągle się przy Claire kręcił.-powiedział Charli.
Nagle zrobiło sie zamieszanie.
-Gdzie jest Ethan!-krzyknęłam.
-Poszedł do dżungli po chrust.-powiedział Hurley.
-Ide z nim porozmawiać.
-Może być niebezpieczny ,ide z Tobą.-powiedział Jack.
-A wtedy kto zostanie z Claire?-spytałam.
-Ja chcetnie zostanę!-krzykną Charli.
-Więc jej pilnuj dopuki nie wrócimy dobrze?-spytal sie Jack.
-Jasne.-odpowiedział Charli.
Szybkim krokiem szliśmy na spotkanie z Ethanem.
-Jack mam pytanie.-powiedziałam
-Tak?
-Widziałeś Ethana w samolocie?Albo tuż po katastrowie?
-Nie
-Ja również nie wydaje Ci się to dziwne?
-Co sugerujesz?
-On tu mieszka ,mieszka na tej wypie.
Nagle usłyszeliśmy jakieś szepty.
-Słyszysz?-spytałam
-Jeżeli chodzi o dziwne szepty to słysze.
Nagle zaczęliśmy biec do przodu.Gdy szepty ucichły zauważyliśmy Ethana zbierającego owoce.
-Czego się tak kręciłeś koło Claire?-spytał Jack.
-Coś jej się stało?-spytał Ethan.
-Ktoś jej wepchną igłe do brzucha.
-Sugerujecie ,że to ja?
-Tak.
-Ja poprostu się nudziłem.Chodziłem w kółko z nudy.Nie wiem dlaczego koło niej akurat.
-Załużmy ,że Ci wierzymy.
Odeszliszliśmy.Wracaliśmy na plaże.
-Jack!Ja napewno go nie widziałam w samolocie ,a mam dobrą pamięć.
-Ja również ale może siedział w tylne części i jakoś nas znalazł.Wszystko jest możliwe.
Gdy doszliśmy na plaze odrazu poszliśmy do Claire.
-Jak się czujesz?-spytałam.
-Coraz lepiej dziękuje.-odpowiedziała.
Jack w tym samym czasie poszedł do Saywera zmienić mu opatrunek.Poszłam mu pomóc.Gdy zmieniliśmy mu opatrunek poszłam usiąść na kamień.
-Kate ,odpocznij od tego słońca.-powiedział Jack
-Dobrze ,już ide do namiotu.
-Nie zrozum to źle ,po prostu to lepiej dla twojego dobra.
-Dobrze rozmumiem ,ty jestes doktorem i się znasz na tym.
Poszłam do namiotu.
-Można?-spytał sie Jack.
-Jasne ,Ciebie też nuda złapała.
-Milej nudzić się razem.
-Ale będzie milej jak o czymś porozmawiamy.
-Na przykład o czym?
-Nie wiem
Nastała cisza.
-Jack?
-Tak?
-Wiesz co.Ciesze się ,że Ciebie spotkałam jesteś taki inny jak wszyscy.
-Jaki?
-Taki dobry ,no i rozmawiasz ze mną chcociaż znasz o mnie prawde.
-Bede z Tobą rozmawiać.Może nawet kiedys sie spotkamy jak nas wszystkich stąd zabiorą.
-Bedzie to niemozliwe.
-Dlaczego?
-Wtedy juz pewnie bede w więzieniu.
-Nie ,napewno już niebędziesz.
-Dlaczego niby nie?Za zabójstwo idzie się do więzienia.
-Masz tutaj wystarczające więzienie na wyspie.
-Nie jest tutaj aż tak źle bo moge z Tobą rozmawiać.
-To jest taka przyjemność?
-Ty jedyny mnie rozumiesz.Znasz prawde ale i tak próbujesz mnie zrozumieć.Dziekuje Ci za wszystko.
Przytuliłam się do niego.
-Jesteś kochany.
Pocałował mnie w czoło i mocno do siebie przytulił.Nie odzywaliśmy się do siebie.Po pewnym czasie Jack wyszedł z namiotu.Myślałam długo o nim.Nie mogłam go zrozumiec dlaczego ze mną rozmawia znając prawde.Doszłam tylko do jednego wniosku.Jack naprawde mnie polubił.Potem myslałam co będe robiła jak nas stąd wezmą.Pewnie pójde do więzienia.Po kilku minutach zaczęłam się nudzić.W gazetach Shannon nie pisało nic ciekawego.Zapomniałam o ostrzeżeniu Jack i wyszłam z namiotu.Poszłam do Shannon oddać gazety.Poszłam do jaskiń , gdyż zaczęła mnie bfuneć głowa od słońca a w namiocie niechciało mi się siedziec.Gdy doszłam do jaskiń zauważyłam zdenerwowaną Clair.
-Co sie stało?-spytałam
-Jack mi niewierzy ,uważa że to sobie zmyśliłam.-powiedziała to idąc
-Dokąd idziesz?
-Na plaże ,tam byłam bezpieczniejsza.
-Jak uważasz.
Podszedł do mnie Charli.
-Dokąd ona idzie?-spytał się mnie
-Na plaże.
-Ide za nią.
Po tych słowach pobiegł w strone Claire.Poszłam do Jack.
-Jack ,dlaczego uważasz ,że ona sobie to zmysliła?
-Na jej brzuchu nie było śladu igły ,przyśniło się jej to.
-Hej!!-przybiegł Hurley.
-Co się stało?-spytał sie Jack
-Zrobiłem spis pasazerów.Jednego z nas nie było w samolocie!
-Kogo?-spytałam
-Ethana
-Czy ktos widział Ethana?
-Widziałem go jak szedł w strone plaży.-odpowiedział Michael.
-O nie!Na plaże poszła Claire!-krzyknełam
Lock zerwał sie i pobiegł za nimi.Za nim odrazu pobiegłam ja z Jack.
-Zobaczcie-powiedziałam
-Ślady walki.-odpowiedział Lock
Szliśmy dalej za śladami.Nagle ślady znikły.
-Co się dzieje?-powiedział Lock
-Nie wiem zatarli ślady.-odpowiedział Jack.
Wracalismy do jaskin.
-Coś mi tutaj nie pasuje.-powiedziałam
-Co?-odpowiedział Jack
-Widzieliśmy ślady dwoje ludzi ,a przecież z Claire był jeszcze Charli.
-Jedna osoba była ciągnięta po ziemi.-wtracił Lock.
Zamiklismy.Gdy wróciliśmy do jaskiń ,chwile odpoczęłam i poszłam na plaże.Gdy tam dotarłam poszłam do Saywera.Był jak zwykle pod drzewem i czytał książke.
-Hej.-powiedziałam
-Cześć ślicznotko ,co Ciebie do mnie sprowadza?
-Czy to ważne co mnie tutaj sprowadza?
-Szczeże to nie a można spytać się po co do mnie przyszłaś?
-Widze że lubisz samotność ,przeszkadza Ci to , że ktoś cią odwiedza?
-Nie ,ale nie lubie niezapowiedzianych gość.
-Wybacz zadzwoniłabym gdyby tu była elektryczność.
Rozmowa zacichła.
-Jak rana?-po pewnym momęcie spytałam
-Dobrze.
-Co czytasz?
-Co podpadnie mi pod ręke ,zazwyczaj jakieś romansidła.
Poszłam.Nie lubiałam zbytnoi rozmawiać z Sywerem gdyż nie moge się z nim dogadać.Gdy szłam do mojego namiotu zauważyłam dziwny dym unoszący się nad dżunglą.Poszłam do Jack.Naszczęście był w swoim namiocie.
-Jack ,możesz na chwile tutaj podejść?
-Coś się stało?
-Coś dziwnego zauważyłam.
-Dobrze już ide
-Patrz tam ,coś dziwnego nad dżunglą się unosi.
-Rzeczywiście.
Przyjrzałam sie jeszcze raz bacznie dymowi.
-Ja ide sprawdzić co sie dzieje.
-Jeśli sie nie obrazisz pójde z tobą.
-Jasne ,mozesz iść
Wyruszyliśmy.Szliśmy dosyc długo.Gdy doszliśmy było do rozpalone ognisko.
-Ktos sobie numery robi.-powiedziałam
-Racja wracajmy.-odpowiedział Jack
Gdy doszliśmy na plaże zapadł wieczór.Ludzie dopytywali się gdzie Charli ,Claire i Ethan.W końcu powiedzieliśmy im prawde ,że Ethan porwał Claire i Chariego.Poszłam do namiotu.Zaczeła mnie strasznie boleć głowa.Po pewnym czasie poszłam do Jack.
-Można?-spytałam.
-Oczywiście.
-Masz coś od bólu głowy?
-Mam
-Dasz mi?
-Dam ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
-Wkońcu posiedzisz przynajmniej 1 dzień w namiocie ,Kate ty sie wyczerpujesz.
-No dobrze ale daj mi tą tabletke bo zaraz mi głowa pęknie.
-Trzymaj i osobiscie będe sprawdzał czy jesteś w namiocie.
-Dobrze ,dobrze.
-Poszłam do namiotu.Położyłam się na łóżku i zasnęłam.Rano gdy się obudziłam zauważyłam , że leżą owoce a obok nich kartka.Pisało na niej ""Trzymam cię za słowo , że dzisiaj nie wyjdziesz z namiotu.Jack"".Po godzinie przyszedł do mnie Jack.
-Hej jak tam głowa?-spytał się mnie
-Dobrze dziękuje , no i dziękuje za owoce.
-Prosze.
-Przyszli może Claire z Charlim?
-Nie ma ich nadal dzisiaj Boon z Lockiem idzie na ich poszukiwanie a przy okazji na polowanie.
-Aha
-Ja już idę i mam nadzieje ,że będziesz dzisiaj siedziała w namoicie.
-Bede.
-Obiecujesz?
-Obiecuje
-No to ja ide.
Gdy Jack wyszedł zrobiło się w moim namiocie cicho.Kilkanaście minut później przyszedł do mojego namiotu Saywer.
-Teraz ja Cie odwiedze ,słyszałem , że masz zakaz wychodzenia z namiotu.
-Czy słyszałeś słowo "Możesz wejść do namiotu"?
-Pominmy ten szczegół. ,ale dlaczego zakaz wychodzenia z namiotu hę?
-Skąd masz takie wiadomości?
-Słyszałem twoją z Jack rozmowie.
-No niemoge wychodzić bo mnie strasznie głowa bfuni od słońca i kilka razy zemndlałam.
-To ja ide ,żeby się nie zarazić.
-Miłego dnia
Znowu zapadła cisza w moim namiocie.Po 30 minutach odwiedził mnie Jack.
-Hej.-powiedział
-Hej.
-Można?
-Nie musisz się pytać,oczywiście że możesz.
-Przyniosłem ci owoce i wode.
-Dziękuje
-Przyniósłbym ci mięso ale nie ma jeszcze Boon z Lockiem ,niewrócili z polowania.
-Nic nie szkodzi,schudne.
-A masz jeszcze z czego?Jesteś chuda.
-Wcale nie
-Ja tam wiem swoje ,jestes chuda i tyle.
Zrobiła się chwilowa cisza.
-Jack?
-Tak?
-Mogłabym wyjść nachwile na plaże?
-W samo południe?No niezabardzo znowu cię głowa rozboli.
-A wieczorem?
-Wieczorem dowoli będziesz mogła być na plaży.
-Dzięki
-Słuchaj ja Ci i teraz nie zabraniam ale znowu zemndlejesz..
-I znowu będziesz musiał mnie nieść.-przerwałam mu śmiejąc sie.
-Niesienie mi nieprzeszkadza.
-Nie?
-Nie jesteś letka.
-A co Ci przeszkadza?
-Po prostu bedzie Cię głowa bolała.
-Załużmy ,że Ci wierzę.
-A niewierzysz?
-Troszke nie ,ale może zmienimy temat?
-Dobrze ,ale o czym chcesz pogadać?
Zapadła cisza.
-Jack?
-Tak?
-A ty mnie lubisz czy tylko udajesz?
-Lubie , a dlaczego miał bym Cię nielubieć?Jesteś bardzo sympatyczna.
Jack po tych słowach wyszedł z namiotu.Gdy zapadł wieczór wyszłam nareszcie z namiotu.Poszłam do Lock.
-Hej-powiedziałam
-Hej
-Byłes na polowaniu?
-Nie
-Dlaczego?
-Brakowało nam 1 osoby.
-Jutro moge iść.
-Licze na to.
Po tych słowach odeszłam.Kręciłam się w kółko na plazy ,nie mogłam znaleść sobie zajęcia.Gdy zapadła noc poszłam do namiotu spać.Rano gdy sie obudziłam poszłam do Locka.Był już tam Jack z Saywerem.
-Spóżniłam się?-spytałam
-Nie , jeszcze się szykujemy.-odpowiedział Jack
-Jack mam pytanie.
-Słucham
-Skąd po co Ci te tatuaże?
Nie odpowiedział.
-Po prostu jestem ciekawa.
-Nie powiem Ci.
-Przecież to nic takiego.
-Wiem, ale to było dawno temu i nie chcę do tego wracać.
-Po prostu te tatuaże do ciebie nie pasują.Jesteś jednym z tych chirurgów-twardzieli?
-To właśnie ja.Twardziel.-powiedział śmiejąc się.
-Skończcie te podchody do siebie i ruszajmy w końcu.Wszyscy czekają, aż przyniesiemy im wodę.Nasz wielki, biały myśliwy niepokoi się już.-wtrącił Saywer
-No to chodźmy.-powiedział Jack
-Hej, Saywer, zapytaj Jacka o jego tatuaże.-powiedziałam
-Teraz nawet żartujecie między sobą.To po prostu wspaniale.-odparł Saywer.
Po drodze znaleźliśmy kolejna część samolotu.Gdy rozglądaliśmy się za przydatnymy rzeczmi w samolocie ja znalazłam żywą osobe.Był to szeryf , który siedział koło mnie.Miał on zakrwawioną głowe i jakiś odłamek w brzuchu.
-Hej tutaj jest żyjąca osoba!-krzyknęłam
Szybko podbiegli do nas.Jack odrazu go zbadał.
-Kiepsko z nim.Musze wracać z nim na plaże tam mam leki.-powiedział Jack
-Pomoge Ci go przenieść.-powiedziałam.
-Ja zbuduje szybko nosze.-zaoferował Lock.
-Ja Ci pomoge zbudowac nosze ,będzie szybciej.-dodał Saywer.
Oboje ruszyli po części do noszy.
-Przeżyje?-spytałam
-Stan narazie jego jest stabilny ,jezeli uda mi się wyjąć odłamek to powinien przeżyć.
-Mamy już nosze.-powiedział Lock.
Przeniezliśmy szeryfa na nosze.
-Kate ,dasz rade go ze mną przenieść?On niest dosyć ciężki.
-Dam rade.Pomagałam nieść niedzwiedzia polarnego to dam rade przenieść człowieka.
Gdy go podnieśliśmy nosze okazało się ,że jest on naprawde ciężki.
-Napewno dasz rade Kate?
-Tak.
-Pomógłbym ale my idziemy po wode bo już się skończyła.Przy okazji może coś jeszcze upolujemy dzika..-powiedział Lock
-Dobrze Lock , a my Kate w droge.-powiedział Jack
Po tych słowach wyruszyliśmy na plaże.Szliśmy dosyć długo.Gdy dotarliśmy na plaże zanieślismy go do pokoju Jack.
-Moge w czymś pomóc?-spytałam
-Jakbyś mogła przytrzymaj mu rece bo może się obudzić.
-Dobrze.
Przytrzymywałam mu ręcej jak prosił.Jack natomiast chwycił za odłamek i szybkim ruchem ręki wyjął go.
-Kate podaj mi te paski.
Szybko wstałam i poszłam po paski i dałam je Jack.
Założył mu paski ,sszył mu ranę i założył opatrunek.Potem dał mu antybiotyki.Wyszliśmy z namiotu.
-Wyjdzie z tego?-spytałam
-Powinien , jego stan jest dobry.
-Pójdę sprawdzić czy Lock z Sayidem nie wrócili.
-Dobrze ja popilnuje go jeszcze.
Poszłam zobaczyć czy przypadkiem Lock nie jest w swoim namiocie.Gdy zajrzałam do środka nikogo nie było.
-Szukasz czegoś?-spytał się Lock.
-Jak polowanie?
-Dziki się ostatnio dobrze kryja.Nie upolowaliśmy nic.
-Idziesz jutro?
-Tak a Ty idziesz.
-Jak można to chętnie.
-Można
,jutro rano pod moim na miotem sie spotykamy przed wyprawą.-powiedział Lock.
Zapadła noc.Poszłam jeszcze przed snem zobaczyć co u szeryfa.
-Można?-spytałam
-Tak.-odpowiedział Jack
-Co z nim?
-Trochce gorzej ,podbrzusze robi się coraz bardziej trwarde.
-Co to znaczy?
-Że jego organizm obumiera.
Poszłam do namiotu spać.Gdu się obudziłam poszłam pod namiot Locka.Był już tak Jack i SaywerZnowu przyszłam ostatnia.
-Ktoś pilnuje szeryfa?-spytałam się Jack
-Hurley z nim został.-odpowiedział
Wyruszyliśmy.Po drodze ja z Jack zrobiliśmy sobie przerwe natomiast Lock z Saywerem szli dalej.Po krótkej przerwie my wyruszyliśmy.
-Kurcze!-powiedział Jack
-Co jest?
-Zabładziliśmy.
-No ładnie.
-Spróbujmy dotrzeć na plaże.
-Dobrze.
Po drodze to co zauwazyliśmy strasznie nas przeraziło.Znaleźliśmy wiszącego na drzewie Chariego.Zaczęłam się wspinać na nie by go zdjąć.
-Trzymaj nóż-mówiąc to podał mi nóż.
Szybko odciełam sznurek od drzewa.Chariego złapał Jack.Szybko zaczął go ratować.Charli ciągle nie łapał oddechu.Wkońcu złapał oddech.Niespodziewanie dotarli do nas Lock z Sawyerem.We czwórke przenieśliśmy Chariego na plaże.Zanieśliśmy tym razem do namiotu Lock gdyż w namiocie Jack był już szeryf.W namiocie Locka Jack zbadał Chariego.
-Co mu?-spytałam się go.
-Nic mu nie jest-odpowiedział Jack
-Wie gdzie jest Claire?
-Nie
Odeszłam.Poszłam do swojego namiotu.Połozyłam sie na swoim łużku i zasnęłam.Gdy się odbudziłam poszłam po wode.Niestety nie było ani jednej butelki.
-No cóż wezme przy okazji i tutaj wode-powiedziałam sama do siebie.
-Idziesz do jaskiń?-spytał się mnie Jack.
-Hej, tak ide i wezme przy okazji wode tutaj.
-Pójde z Tobą
-Dobrze,wezme plecak i w droge.
Po tych słowach pobiegłam do mojego na mionu po plecak.Gdy wróciłam odrazu wyruszyliśmy.Gdy dotarliśmy na miejsce nalalismy wode w butelki i odrazu wracaliśmy.Po drodze zrobiliśmy przerwe.Usiadłam pod drzewem.
-Przyglądasz mi się?-spytałam
-Co?-odpowiedział
-Możesz się przyglądać.
-Wierz mi...Gdybym to robił,od razu byś wiedziała.
-Więc o czym myślałeś?Nawet teraz?
-Na pewno nie o tym.
-To powiedz mi,o czym myślałeś.
-Musimy przekonac wszystkich ,że zamieszkanie w jaskiniach to dobry pomysł.Na jednego człowieka przypada 2l.dziennie wody.Trudno będzie nam ich przekonać.
-Nam?Najpierw ty musisz mnie przekonać.Nie jestem jeszcze tego pewna czy to dobry pomysł.
-Choćmy dalej.Ludziom chce sie pić.
-Dobrze.
Gdy dotarliśmy Jack zebrał ludzi i zaczął ich przekonywać ,że w jaskiniach będzie bezpieczniej.Ja zatemczas poszłam sprawdzić co u szeryfa.Jeszcze spał.Nagle obudził się.Rzucił się na mnie,próbował mnie udusić.Naszczęscie przyszedł Jack.Szybko rozdzielił nas.Szeryf miał problem z oddychaniem.
-Co ty zrobiłaś?-spytał sie Jack
-Sprawdzałam tylko, czy on...Złapał mnie.Zaczął dusić.Co z nim?
-Nie reaguje na antybiotyki,ma krwotok wewnętrzny,gorączka ciągle rośnie i jego podbrzusze jest twarde.Musi się napić.-powiedział to po czym poszedł po wode.
-Co zamierzasz zrobić?-spytałam
-Z czym?-spytał
-Z nim.
-Mówiłem, że przyniosę mu wody.
-Będzie cierpiał?
-Co?!
-Czy umrze szybko?
-Nie.To potrwa 2-3, może 4 dni.
-Będzie czuł ból?
-Tak.
-Możesz skrócić jego cierpienia?
-Nie jestem mordercą,Kate.
Po tych słowach Jack wrócił do szeryfa.Czułam się głupio.Gdy zrobił się wieczór.Poszłam na plaże rozpalić ognisko.Niestety nie udawało mi sie.
-Ognia?-Spytał Saywer.
-Tak,dzięki.
-Kiedy on umrze ,mam dość tych krzyków.
-Kate.-powiedział Jack
-Tak?
-Szeryf chce z Tobą rozmawiać.
Poszłam do namiotu.Jack zostawił mnie samą z nim.
-Cześć Kate.O co chodziło?-powiedział
-Co?
-O co chciałaś mnie prosić?
-Nie wiem, o czym mówisz.
-Tuż przed katastrofą chciałaś mnie o coś prosić.
-Chciałam mieć pewność, że wypłacicie Rayowi Mullenowi nagrodę.
-Mówisz o gościu, który cię wydał?
-Ma pokaźną hipotekę.
-Jesteś jedyna w swoim rodzaju.Wiesz, że zdążyłabyś uciec,gdybyś go nie ratowała.
-Przecież uciekłam.
-Jakoś nie wyglądasz na wolną.Kate, ja umrę, prawda?
-Tak.
-Więc... ty to zrobisz?Czy jak będzie?
Po tych słowach wszedł do namiotu Saywer.Wyciągną broń i wymierzył w szeryfa.Ja wyszłam z namiotu,mam dość widoku krwi.Gdy wyszłam zauważyłam biegnącego w moją strone Jack.
-Kate!-biegł i krzyczał do mnie jednocześnie.
Usłyszeliśmy huk.Poszłam w strone mojego namiotu.Słyszałam kłótnie pomiędzy Saywerem a Jack.Poszłam do namiotu i zasnęłam.Gdy obudziłam się wyszłam z namiotu.Poszłam usiąść tam gdzie zwykle ,na kamieniu ale był zajęty.Siedział na nim Jack.
-Hej-powiedziałam siadając koło niego.
-Hej-odpowiedział
-Co z nim?
-Nieżyje.
Zapadła cisza.
-Chciałbym Cie przeprosić Kate,za to co powiedziałem.
-Nie gniewam się jestem do tego przezwyczajona.
Znowu zapadła cisza.
-Ile osób idzie do jaskiń?
-Idzie jeszcze 5 osób ale i tak większość zostaje na plaży.
-Ja nie ide do jaskiń-powiedziałam
-Trudno.Ja już ide z ludźmi wiesz gdzie mnie szukać.-powiedział i szedł jednocześnie
Gdy Jack odszedł zrobiło mi się nudno.Poszłam więc po owoce.Gdy szłam usłyszałam że mnie ktoś śledzi.Wzięłam kamień i rzuciłam go za siebie.
-Cholera jasna.Co robisz, do cholery?-powiedział Saywer
- A co ty wyprawiasz?
-Prawie rozwaliłaś mi kolano!
-Łazisz teraz za mną?
-Nie łażę, tylko staram się|ciebie chronić.
-Przed czym?Przed innymi zboczeńcami?
-Akurat.
-To nie do wiary.
- Kolano nie wygląda tak źle.
-To moje kolano i ja najlepiej wiem,jak ono wygląda.
-Co ty tu właściwie robisz?
--Wszyscy sporo jedzą. Tylko tutaj|na drzewach jeszcze coś rośnie.
-Nie powinnaś chodzić tu sama po tym wszystkim.
-Nie bój się.Umiem o siebie zadbać.
-Jasne.Nie potrzebuję pomocy."Sama o siebie zadbam.
Ja być Kate -Królowa Dżungli"
Usłyszałam nagle szum wody.
-Co jest?
-Zwęszyłaś krew?
Nie słyszysz tego?
Poszliśmy dalej aż zauważyliśmy jezioro.Saywer zdjął koszule poczym wszedł do wody.
-Co robisz?-spytałam
-Muszę wymoczyć moje obolałe kolano.A ty nie wejdziesz?No chodź.Tyle przeszliśmy na tej cholernej wyspie,że zasługujemy na trochę przyjemności.Nie zgodzisz się?Nie mów, że nie masz w sobie ani odrobiny szaleństwa.No chodź.Pokaż, co potrafisz.
Zdjęłam spodnie i wskoczyłam do wody.
-Płyńmy do skał.
-Dobrze
Podpłyneliśmy do skał i na nie weszliśmy.Zaczęliśmy skakać do wody.Nagle pod wodą zauważyłam dwa trupy.Saywer też ich zauważył.Szybko wypłyneliśmy na powierzchnie.
-Hej, wszystko w porządku?-spytał się mnie Saywer
-Tak.Tobie nic nie jest?
-Nie.Sprawdzę ich.
-To znaczy?
-Zobaczę, co mają przy sobie.-powiedział to po czym zanurkował
-Sawyer!
Nie zareagował wię i ja zanurkowałam za nim.Zauważyłam ze pod siedzeniem jednego z nich jest waliska.Saywer wziął portwer po czym pytłynął na powierzchnie.Popłynęłam za nim.
-Skombinowałem sobie portfel.
-Jesteś obrzydliwy.
-Jemu nie będzie już potrzebny.
-Pomóż mi z tą walizką.
-I to niby ja jestem obrzydliwy.
-To moja walizka.
Zanurkowałam a Saywer za mną.Próbowałam wyjąć waliske ale nie dałąm rady.Saywer mi pomógł.Wyjął waliske i wypłyną na powierzchnie ja popłynęłam za nim.Popłynęliśmy do brzegu.
-Nie masz przypadkiem kluczyka do niej?-powiedział to po czym podał mi waliske.
-To nie jest twoja walizka, prawda?-dopowiedział Saywer
-Nie jest moja.-powiedziałam to nakładajac spodnie jednocześnie
-W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko,jeśli ja ją wezmę, co?
-Nie obchodzi mnie to.
-Chyba jednak obchodzi.
-Chcesz mi coś powiedzieć o tej walizce, maleńka?
-Weź ją sobie.
Nagle przybiegł zadyszany Charli.
-Kate!-krzyczał już z oddali
-O co chodzi?
-Jack uwięziło w jaskini.
Szybko zebrałam sie i pobiegłam do jaskiń.
-Gdzie on jest?-spytałam się wpbiegając do jaskiń.
-Kate...-powiedział Michael
-Gdzie jest Jack?-przerwałam mu
-Jest w środku.
-Wiadomo, czy żyje?
Nie odpowiedział.
-Żyje?!
-Nie wiemy.
-Wykopaliśmy tunel i Charlie tam wszedł,ale tunel się zawalił.
-To dlaczego nie kopiecie dalej?
Szybko pobiegłam i brałam kamienie.Reszta poszła za mną.
-Kate, zrób sobie przerwę.-powiedział Michael
-Inni mogą teraz kopać.Wykończysz się pracując w takim tempie.
-Hej, to nasz lekarz!-krzykną Walt
Rzeczywiście Jack z Charli weszli do jaskiń.Pobiegłam do Jack i go objełam.
-Ostrożnie!Moja ręka.Ostrożnie.-powiedział Jack
-Jak się wydostaliście?
- To Charlie.To on znalazł wyjście.
Gdy to powiedział Jack wszyscy zaczęłi gratulować Chariemu.Gdy zapadł wieczór podeszłam do Jack.
-Zrobiłam coś dla ciebie.-powiedziałam po czym wkładałam mu temblak.
-To mój pierwszy temblak.-odpowiedział Jack
-I jak?
-Dobrze.Dziękuję.
-Więc to są te bezpieczne jaskinie,o których mówiłeś.
-Ta jaskinia była niestabilna.Michael sprawdził pozostałe|i stwierdził, że są w porządku.Więc wracasz na plażę, tak?
-Tak ,wrócę na plaże się spakować.Dopiero jutro przyjdę.
-Naprawdę?A co cię skusiło?
-Saywer mnie prześladuje mam go dosyć.Ja ide ,dobranoc.
-Sama w ciemną dżungle?
-Martwisz się o mnie?Poradze sobie.
-Weź przynajmniej latarkę.-powiedział po czym mi podawał latarkę.
-Dziękuje i dobranoc.
-Dobranoc.
Gdy szłam na plaże żeczywiście przydała mi się latarka.Było bardzo ciemno.Gdy doszłam na plaze zauwazyłam że Saywer śpi.Postanowiłam spróbować wziąść od niego waliske.Gdy chwyciłam za uchwyt waliski Saywer się obudził.
-Mam Cie!-powiedział
-Złaź ze mnie.-powiedziałam
-Nie żebym narzekał, skarbie,ale to ty na mnie siedzisz.Może nie przyszłaś tu po walizkę?
Walnęłam go moją głową o jego głowe.
-Kobieto!Trzeba było mówić, że lubisz ostre gierki.Spróbujesz jeszcze raz?
-Oddaj mi ją.
-Nie.
Odeszłam.Poszłam się spakować i zasnęłam.Gdy się obudziłam Saywera nie było.Znalazłam go w dżungi prubującego odtworzyć waliske.Zrzuciłą ją z drzewa.Gdy znalazła sie na ziemi przybiegłam i ją wziełam i poszłam do ucieczki.
-Nawet o tym nie myśl!-krzykną Saywer.
Nieposłuchałam go i pobiegłam dalej.Nagle złapał mnie i przewrócił.
-Kurcze, maleńka.Nie wiedziałem, że aż tak bardzo tego chciałaś.
Próbowałam znowu go walnąć głową ale sie nie udało.
-Musisz przećwiczyć nową sztuczkę.
Znowu spróbowałam i się udało.
-No dobra.To się robi głupie.Czekaj.Mam dla ciebie propozycję.Powiedz, co jest w środku,to ci ją oddam.
-Mówisz poważnie?
-Za cholerę nie można tego otworzyć.W tej chwili chcę tylko zaspokoić własną ciekawość.Spokojnie, skarbie.Nie obchodzi mnie, co to jest.Chcę tylko wiedzieć, dlaczego to tyle dla ciebie znaczy.Ostatnia szansa.
Nie powiedziałam.
-Jak chcesz.
Wróciłam na plaze wzięłam mój bagaż i poszłam do jaskiń.Zauważyłam Jack.
-Jack.Mamy problem.
-My mamy problem?Czy ty masz problem?
-Jack.Tylko ty o mnie wiesz.
Poszliśmy i usiedliśmy.
-Zanim wylecieliśmy z Sydney,szeryf, który mnie eskortował|miał srebrną walizkę.Nie pozwolono mu jej wnieść|na pokład.Ledwo przekonał pracowników,żeby pozwolili mu zatrzymać broń.Zrewidowali tą walizkę.
-I co w niej było?
-Trochę pieniędzy,|rzeczy osobiste i cztery pistolety kaliber 9 mm|z zapasem amunicji.
-Pistolety?
-Tak.
-I gdzie teraz jest ta walizka?
- Ma ją Sawyer.Nie udało mu się jej otworzyć.
-Całe szczęście.
-Ale w końcu ją otworzy.Wcześniej czy później.
-A co ja mam zrobić?
-Wiem, gdzie jest kluczyk.Szeryf trzymał go w portfelu,w tylnej kieszeni.
-Ja go pochowałem, Kate.
-Wiem.
-Powiedz gdzie?
-Co jeszcze jest w tej walizce?
-Co?
-Co jeszcze w niej jest, Kate?
-Nic
-Naprawdę?
-Są w niej tylko pistolety.
-Jeśli mam ci pomóc,|to razem otworzymy tą walizkę.
-Dobrze.
-To dobrze.
Poszłam za Jack.Gdy doszliśmy zauważyłam krzyrzyk w ziemi.Pewnie tutaj go pochował.
-Dlaczego nie spaliłeś go we wraku razem z innymi?
-Ponieważ musiałem go pochować.
Wzięlismy łopaty i zaczęliśmy kopać.Kopaliśmy około 30 minut.
-Dobrze się czujesz?-spytał sie mnie Jack
-W porównaniu z czym?
-Chcesz, żebym--?
-Nie, ja to zrobię.
Podniosłam trupa i zaczęłam szukać portferl
-Masz?
-Tak.
Gdy odtworzyłam wyszły z portfela robaki.Przerażona opuściłam go.Jack podniósł portwel i zaczął sprawdzać przegródki.
-Nie ma w nim klucza.
-Nie ma?
-Ale ta zmyłka z upuszczeniem|portfela była bardzo dobra.Odtwórz dłoń ,Kate.
-Jack, ja--
-Nie.Przestań.-powiedział po czym odszedł.
Poszłam na plaże i usiadłam na kamieniu.Patrzałam w morze.źle sie czułam po tym co zrobiłam.Okłamałam go.Nagle podszedł do mnie Jack z walsiką.
-Jack?
-Razem ją otworzymy.
-Dlaczego?
-Ponieważ powiedziałem,że tak zrobimy.
Poszłam za Jack do jaskiń.Gdy dotarliśmu siadliśmy.
-Chcesz mi coś powiedzieć?
Milczałam.
-No dobrze.
Odtworzył waliske poczym zaczął wyjmować jej zawartość.
-O to ci chodziło?-powiedział to po czym mi podał koperte.
Odtworzyłam ją i wyjełam z niej samolot.
-Co to jest?
-Nic.
-Co to jest, Kate?
-I tak tego nie zrozumiesz.
-Chcę znać prawdę.Ten jeden jedyny raz.Co to jest?
-Należał do mężczyzny,którego kochałam.
-Mów prawdę.
-Należał do mężczyzny, którego--
-Przestań kłamać!
-Mów prawdę!
-Należał do mężczyzny, którego zabiłam!-powiedziałam to po czym się rozpłakałam.
Jack przez dłuższą chwile patrzył się na mnie jak płacze.Potem wziął spakował zawartość waliski i ją zamknął.Znowu się na mnie spojrzał a potem poszedł.
Gdy zapadł wieczór rozpaliłam sobie ognisko i bawiłam się tym samolocikiem.Przypominały mi się te dobre i złe żeczy z nim związanych.Więcej było tych złych.Podszedł Jack i usiadł koło mnie.
-Przepraszam...-powiedział
Spojrzałam na niego.
-Wybaczysz mi?-powiedział Jack
Lekko uśmiechnęłam się do niego.Nie umiem się na niego za długo gniewać ,ale to co zrobił to było hamskie.Podszedł do nas Saywer.
-Powiecie co było w tej walizce?-spytał się.
-Nie.-odpowiedziałam mu.
-No trudno.-powiedzia to po czym zaraz odszedł.
Jeszcze przez chwile siedziałam przy ognisku.Bawiłam się tym małym samolocikiem.Jack bacznie się mi przyglądał.Pewnie myślał ,że powinnam po uratowaniu nas z wyspy udać sie do psychologa.Może ma i racje ale przez ten mały samolocik ide do więzienia.Zabiłam kilku ludzi tylko przez ten samolocik...Zasnęłam.Obudziłam sie w swoim namiocie.Na fotelu(siedzenie z samolotu)zauważyłam kartke.Pisało na niej "Przepraszam". Domyśliłam się że to od Jack.Poszłam się przejść po dżungli.W trakcie mojej przechacki zauważyłam ,że Sun ma ogród.Zasadziła kilka już krzaków.Poprosiła mnie bym poszukała kilka nasion(wytłumaczyła mi to obrazkowo).Zaczęłam zbierać te nasiona.Zauważyłam że Jack mnie podglada.
-Nie musisz się kryć i tak Cie widze.-powiedziałam
-Wcale się nie kryje.-powiedział to i przybliżając się do mnie jednocześnie.
-Akurat.
-Co tam masz?
-Nasiona.
-Po co Ci one?
-Choć zaprowadze Ciebie to tego miejsca.
Po tych słowach chwyciłam go za ręke i zaprowadziłam go do ogrodu Sun.
-Kiedy to zrobiliście?-spytał się mnie
-Ja zauważyłam ten ogród dzisiaj rano jak zwiedzałam okolice.
-Pomóc wam w czymś?
-Nie poradzimy sobie.
-Jak chcesz.
Zaczęłam pomagać Sun w ogrodzie.Wyruwałam chwasty.
-Głupie chwasty!Czego one mają większe korzenie od roślin!?-powiedziałam
Sun się zaśmiała.
-Ty zrozumiałaś co powiedziała?
Sun poczóła się zakłopotana.Widać było po jej zachowaniu.
-Nie mów nikomu prosze.-powiedziała do mnie
-Dobrze ale dlaczego?
-Mój mąż nic o tym nie wie.
-Jin zdenerwuje się ,że to przednim ukrywałam.
Zamilkłam.Poszłam w głab dżungli po te owoce.Nagle zauważyłam Vicenta.Dziwnie się zachowywał.Podeszłam do niego.Gdy dotarłam do niego uciekł przerażony.Gdy się odwróciłam stał za mna wielki niedźwieź polarny.Walną mnie łapą w ramie.Przewróciłam się.Zaczełam uciekać.Schowałam się w drzewie.Niedżwiedź przez dłuzszą chwile próbował do mnie dojść ,ale jednak zrezygnował.Poczekałam kilka minut dla pewności ,że go niema.Miałam już wychodzić ale usłyszałam wołanie o pomoc Walta.Nagle wbiegł do drzewa , w którym ja się znajdowałam.
-Niedźwiedź polarny mnie goni!-powiedział Walt
-Mnie też gonił.
Niedźwiedz corac bardziej chciał się do nas dostać.Zaczęliśmy wołać o pomoc.Nagle zjawił się Lock.Wyciągną Walta a potem mnie.Niedźwiedź próbował przewrócić drzewo.Lock rzucił w niego nożem poczym zaraz niedźwiedź uciekł.Poszłam do swojego namiotu na plaże odpocząc.Wszedł do namiotu Jack.
-Hej-powiedział
-Hej
-Lock opowiedział mi co się stało.Nic Ci nie jest?
-Niedźwiedź walnął mnie łapą w moje ramie ale chyba nic mu nie jest.
-Lepiej pokaż.
-Dobrze.
Odsłoniłam ramie.Niewyglądało najlepiej.Było całe czerwone.
-Nic mu nie jest?Lepiej choć do mnie do namiotu ,opatrze ci ramie.
Złapał mnie za ręke i zaprowadził do swojego namiotu.Wylał na moje ramie alkohol bo spirytusu nie miał.Potem zabandażował mi ramie.
-Nie za mocno zabandażowałem?
-Nie jest wporządku ,dziękuje.
-Prosze
Wyszłam z namiotu.Zapadł wieczór.Poszłam do swojego namiotu spać.Byłam zmęczona.Gdy się obudziłam poszłam po owoce bo jak zwykle niebyło nic do jedzenia.Ostatnio Boon i Lock nic nie polóją.Weszłam na drzewo i zaczęłam zbierać owoce.Gdy zeszłam zauwazyłam Vicenta.
-O nie Vicent,tym tym razem mnie nie napierzesz-powiedziałam.
Po tych słowach niedźwiedź polarny zaakował mnie od tyłu.Walną mnie ładpą w plecy poczym razaz upadłam.Szybko wstałam i ruszyłam ku ucieczce.Schowałam się w pniu drzewa.Niedźwiedź nie dawał mi spokoju i ciągle dobił się do drzewa.
-Pomocy!-krzyczałam
Gdy myślałam ,że już po mnie Jack wskoczył do drzewa.Podsadził mnie na gałąź.On niezdąrzył wejść,niedźwiedź wszedł do drzewa.Nagle niedźwiedź uciekł.
-Jack?!-krzyczałm
Bez odpowiedzi.
-Jack!!
Znowu bez odpowiedzi.
-Jack...!-powiedziałam to ze łzami w oczach.
Rozpłakałam się bo myślałam że juz on nieżyje.
-Kate...-odpowiedział
Szybko wskoczyłam do drzewa.Jack żył!Przytuliłam się do niego.
-Nic Ci nie jest?-spytałam
-Chyba złamałem ręke.
Po tych słowach zaczęlismy wracać na plaże.
-Pomożesz mi nastawić ręke?-spytał się mnie Jack jak już doszliśmy.
-Ale co mam zrobić?
-Jak powiem 3 pociągnij za ręke z całej siły.
-Postaram się...
-Dobrze więc 1,2,3
Po 3 pociągnęłam za reke jak mnie poprosił.Musiało chyba bardzo boleć.
-Strasznie boli?-spytałam
-Aż tak strasznie nie.
-Powiedz mi Jack dlaczego mnie się tak czepiły te niedźwiedzie?
-Bo jesteś ładna?Nie wiem.
Poszłam do siebie do namiotu.Niezauważyłam kiedy ale zrobiła się noc.Rano gdy się obudziłam poszłam się napić wody.
-Kate!Uważaj niedźwiedź za Tobą!-krzykną Charli.
Rzeczywiście był niedźwieć i to w dodatku znowu polarny.Zaczęłam uciekać.Przy ucieczce potknęłam się i upadłam.Niedźwiedź miał zamiar na mnie skoczyć.Gdy myślałam że już nikt lub nic mi nie pomoże Jack popchał mnie i zlecieliśmy do rowu.Turlaliśmy się.Gdy już spadliśmy na dół przez przypadek Jack mie pocałował.
-Przepraszam-powiedział Jack
-Nic nie szkodzi.-powiedziałam po czym się zaczerwieniłam.
Wróciliśmy na plaże.Jack poszedł do siebie do namiotu a ja dużo myślałam.Myślałam o tym pocałunku o niedźwiedźiu który mnie ciągle atakuje.Z mojego myślenia wyszło tylko tyle ,że Jack dobrze całuje i coś musiałam zrobić niedźwiedziowi.Może to jest mama zabitego niedźwiedzia polarnego?Nie wiem.Poszłam do namiotu Jack.
-Można?-spytałam
-Jasne.-powiedział jak zwykle usmiechnięty.
-Chciałam Ci podziękować.
-Za co?
-Poraz drugi mnie uratowałeś dziękuje.
-Niema za co.
Wychodziłam z namiotu.
-Kate...-zatrzymał mnie Jack.
-Tak?
-Jeszcze raz przepraszam.
-Za co?
-Pocałowałem Cie.Przepraszam.
-Nic nie szkodzi.
Po tych słowach wyszłam z namiotu.Zauważyłam że Boon i Lock znaleźli Claire.
-Jack!Boon i Lock znaleźli Claire!-powiedziałam to poczym podbiegłam do Boon i Lock.
-Gdzie jest Jack?-spytał się Boon.
-U siebie w namiocie.-odpowiedziałam
Poszliśmy do namiotu do Jack.Jack kazał nam wyjść z namiotu,chce zbadać Claire.Wyszliśmy.Długo nie wychodził.Nagle wyszedł.
-Nic jej nie jest.-powiedział.
-A dziecku?-spytał się Boon.
-Też nie ,są zdrowi.
-To dobrze.-powiedziałam
-Słyszałem że znaleźliście Claire.-powiedział biegnąc Charli.
-Tak znaleźliśmy.-powiedział Lock
-Moge się znią zobaczyć?
-Lepiej nie,musi odpocząć.-powiedział Jack
-No to ja przyjde później.-powiedział Charli po czym oddalił się w głąb dżungli.
-Gdzie ją znaleźliście?-spytał Jack
-Blisko obozu była.-odpowiedział Lock
-To czemu tutaj nieprzyszła?
-Spała.
Poszłam do siebie do namiotu.Długo myślałam o Jack.Czyżbym się w nim zakochała?Nie,to niemożliwe.Znamy się zaledwie kilka dni jak mogłabym sie w nim zakochać?Jack traktuje jak przyjaciela i nic więcej.Może kiedyś.Zasnęła.Gdy się obudziąłm poszłamna plaże.Mam nadzieje że dzisiaj nie będa mnie atakować te niedźwiedzie.Usiadłam na kamieniu.Usłyszałam wołanie o pomoc.Wydobywało się z dżungli.Pobiegłąm w tym kierunku.Był to Sayid uwięziony w dole.Pobigłam po Jack bo ja niedałabym rady pomóc mu wyjść.Wbiegłam do namiotu Jack.
-Jack!Sayid jest uwięziony w dole.-powiedziałam.
Niezdąrzył nic powiedzieć bo pociągnęlam go za ręke w kierunku dołu.Jack pomógł wyjść Sayidowi z dołu ,a następnie wrócilismy do obozu.
-Kto Ciebie tam uwięźił?-spytałam
-Francuska!Ma na imie Danielle.-odpowiedział.
-Ta francuska ,która nadawała 16 lat wołanie o pomoc?-spytał Jack
-Tak.
Przestraszyłam się.To znaczy że zostaniemy na zawsze na tej wyspie.Poszłam do siebie do namiotu.Usiadłam na łóżku i się rozpłakałam.Bałam się że zostane tutaj na zawsze.Wszedł do namiotu Jack.
-Co się stało Kate?-spytał się siadając obok mnie.
-Boję się...
-Czego?
-Zostaniemy tutaj na zawsze?
-Nie , napewno ekipy ratunkowe nas szukają.Lada dzień nas znajdą i zabiorą do rodziny.
-To dlaczego tej francuski na znaleźli?
Nie odpowiedział.
-No właśne.Nie znajdą nas.Trzeba teraz myśleć jak tu przetrwać.(załozyć nową cywilizacje:P)
-Ja jestem przekonany ,że nas znajdą.-powiedział to poczym wyszedł z namiotu.
Zapadła noc.Niemogłam zasnąć.Po jakiejść godzinie wkońcu zasnęła.Rano gdy obudziłam się zauważyłam że coś Sayid robi.
-Widzę, że nie tylko ja w nocy nie spałam.-spytałam
-Mam lepsze rzeczy do roboty.-odpowiedział mi Sayid
-Co robisz?
-Za wcześnie, by o tym mówić.Nawet nie wiem, czy to działa.Próbujesz wyłapać tą transmisję,którą słyszeliśmy przez nadajnik.Jeśli ta wiadomość naprawdę jest nadawana od 16-tu lat,to gdzieś na wyspie musi być spore źródło energii.
-I możemy je znaleźć?
-Teoretycznie tak.Buduję coś w stylu anteny.Jeśli umieszczę ich kilka w różnych częściach wyspy być może uda mi się za pomocą triangulacji ustalić, skąd pochodzi sygnał.
-Mogę jakoś pomóc?
-Widzę, że ty również bardzo chcesz wydostać się z tej wyspy.
-Tak ,mam już jej dosyć.To moge jakoś pomóc?
-Gdy skończe robić antene możesz ją umieścić na jakimść wysokim drzewie.
-Okej.
Poszłam do Lock.
-Lock idziesz dzisiaj na polowanie?-spytałam
-Tak z Michael'em a co?
-Moge się zabrać z wami?
-Tak.-powiedział poczym podał mi nóż.
Sayid skończył robić antene.Schowałam ją do plecaka.
-Więc teraz polujesz na dziki?-powiedział Jack
-A kto powiedział, że to moje pierwsze polowanie?
-Powiedz, dlaczego ciągle bierzesz udział w tych wyprawach do dżungli?Przecież wiesz, co tam jest.
-Prawdę mówiąc, nie wiem.Ty też nie wiesz.
-A co powiesz o naszym nowym przyjacielu?
-Najwyraźniej wie, co robi.
-Nie każdy wybiera się w podróż z walizką pełną noży.
-Ktoś mógłby pomyśleć, że się o mnie martwisz, Jack.
-A ja myślę, że nie umiesz nigdzie na dłużej zagrzać miejsca, Kate.Powiesz mi, dlaczego idziesz z nimi?
-Sayid mi antene dał.Chce spróbować namierzyć tą transmisję.Znaleźć jej źródło.
-Więc nie chodzi o dziki?
-Jestem wegetarianką.-powiedziałam poczym poszłam do Lock
-Idziemy?-spytałam się go
-Czekamy jeszcze na Michael'a-odpowiedział Lock
Po pięciu minutach przyszedł.
-Przepraszam za spóźnienie ,ale miałem problem z synem.-powiedział Michael
-Nic nie szkodzi.W droge-powiedział Lock
Wyruszyliśmy.
-Jak radzi sobie z tym wszystkim twój syn?-spytałam Michael
-O wiele lepiej, niż ja.-odpowiedział mi
-Pewnie jesteś z niego dumny.To dzielny chłopak.
-Tak, ale to nie moja zasługa.Nie byłem częścią jego życia.Jego matka zmarła 2 tygodnie temu.
-Przykro mi.Nie wiedziałam.
-Nic nie szkodzi.Mieszkali w Melbourne od kilku lat.Przyleciałem tam tydzień temu,żeby ich zabrać.
-A co ty robiłaś w Australii?
Nagle Lock nas uciszył.Znalazł kryjówke dzików.Pokazywał nam znakami co mamy robić.
-Przestań gadać na migi.-powiedział Michael
Gdy to powiedział wyszedł z kryjówki dzik.Lock popchał mnie ,a Michael'a zaatakował dzik.Miał cała zakrwawioną noge.
-Źle to wygląda.Lock!On jest ranny.
-Nic mi nie jest, Helen.Podmuch wiatru mnie powalił.
-Helen?
-Co?
-Nazwałeś mnie Helen.
-Dokąd uciekł dzik?
-Michael jest ranny.Musimy zabrać go do obozu.
-Tak, zabierz go do obozu.Ja dopadnę tego dzika.-powiedział to poczym zniknął mi z oczu.
Szliśmy dalej w strone obozu.Szliśmy około godzine.Zrobiliśmy postój.
-Hej, zaczekaj chwilę.Odpoczniemy tutaj.
-Myślałem, że to kulejący facet powinien decydować o odpoczynku.
Zaczęłam się wspinać na drzewo.
-Co robisz?
-Spróbuję wzmocnić sygnał nadajnika.Wejdę na to drzewo i zamocuję tam antenę.
-Chcę się wspinać na drzewo?
-Tak.Nie martw się.Mam za sobą gorsze wspinaczki.
Z drzewa zuważyłam ,że coś ugina drzewa.Szło to coś w strone Lock.Upadł mi nadajnik.Zeszłam z drzewa,włożyłam szczątki nadajnika do plecaka i wracaliśmy dalej do obozu.
-Wielcy myśliwi wrócili.Co na obiad, skarbie?-odrazu przywitał nas Saywer.
-Nie teraz.
Poszłam do Sayid.
-Przepraszam.Szkoda, że nie jest na gwarancji.-powiedziałam podając pozostałości anteny
-Spróbuję jeszcze raz.Oczywiście nie mam już cyny do lutowania,ani nitów. Obwody są spalone,a ja nadal muszę kłamać, kiedy ktoś pyta mnie, co właściwie robię!
-Sayid...Spróbujemy jeszcze raz.
-Spróbujemy.
-Kate!-krzyknął Jack
-Przepraszam.-powiedziałam poczym poszłam na wsprzeciw Jack.
-Wszystko w porządku?-powiedział Jack
-Nie powiesz: "A nie mówiłem"?
-Nie. Nie jestem dobry w dogryzaniu innym.
Uśmiechnął się do mnie poczym odchodził.
-Lock...-powiedziałam chwytając Jack by jeszcze nie ochodził.
-Co z nim?
-On nie żyje.To coś szło w jego kierunku.Nie zdążył uciec.
Nagle Jack zapatrzył się w dżungle.
-Jack , o co chodzi?
Zaczął Jack biec w kierunku dżungli.Pobiegłam za nim.Nagle Lock wyszedł za krzaków z dzikiem
Pomogliśmy Lock przenieść dzika.
-Widziałeś to coś?-spytałam go
-Nie ale było blisko mnie.
Gdy doszliśmy na plaze uzbierał się tłum.
-Co się tam dzieje?!-krzyknął Jack
-Claire rodzi!-odpowiedział Charli.
Jack szybko wbiegł w tłum.Ja się nie dostałam.Po 15 minutach Claire urodziła chłopca.Poszłam w kierunku dżungli.Nagle zauważyłam coś co wygląda tratwe.
-Tylko nic nie ruszaj!Wszystko zaraz może się zawalić!-krzykną Michael
-Co to jest?
-Niedokończona tratwa.
-A kto nią płynie?
-Ja ,Walt,Saywer i Jin
-A moge ja jeszcze popłynąć?
-Nie ma już miejsc.
-Szkoda.-powiedziałam poczym odszłam.
Zapadła noc.Poszłam do swojego namiotu spać.Rano gdy się obudziłam była jakaś awantura.Coś było z Michaelem nie tak.
-Nie popłyniesz z nami.-powiedział Michael do Saywera.
-Co powiedziałeś?
-Nie popłyniesz z nami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefré
Small Shayid
Small Shayid



Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Nie 20:23, 03 Wrz 2006    Temat postu:

-Mieliśmy umowę.
-Wygasła w chwili, kiedy postanowiłeś mnie otruć.
-Co?
- Skończyłem z tobą.
-Akurat.Potrzebujesz 4-ch osób.
-I mam 4 osoby!Okradasz umarlaków,gromadzisz zapasy i kupujesz sobie za nie przysługi.Jesteś kłamcą i kryminalistą.
-Otrułem cię, bo jestem kryminalistą, tak?
Saywer wyrywał mi plecak.
-Zabieraj łapy,Saywer!-krzyknęłam na niego.
-Maleńka!Nie wiedziałem, że tak bardzo chcesz się stąd wydostać.
-Czas wyjaśnić parę spraw.
-Puszczaj mój plecak!
-Powiedz, kto tu jest kryminalistą!-powiedział to Saywer po czym zabrał mi plecak
-Zostaw ją!-krzyknął na niego Jack
-Oddaj mi to Saywer.
-Zostaw ją!-krzyknął na niego po raz 2 Jack
-Nie licz na to.
-Oddaj mi to.
-Patrzcie!-powiedział to poczym wyjął z plecaka paszport
-Proszę cię, Sawyer.
-Pamiętacie Joannę, prawda?Kobieta, która utonęła.Ciekawe, co Kate robi z jej paszportem.Może gotowa jest zrobić wszystko,żeby stąd odpłynąć.Żeby uratowano ją na morzu i żeby mogła uciec z nową tożsamością,zanim zlecą się tu reporterzy z całego świata.Może otruła nawet kapitana, żeby--
-Zamknij się!-przerwał mu Jack
-Nie zależy jej na niczym i na nikim, oprócz siebie.Powiesz nam, dlaczego musisz uciekać?Powiesz nam prawdę?
-Tak powiem.Leciałam tym samolotem razem z szeryfem.Byłam poszukiwana i...złapali mnie.Szeryf eskortował mnie do Stanów.Niezależnie od tego co powiem o tym, co rzekomo zrobiłam,pójdę do więzienia.Ale nie otrułam ciebie.
Nagle na to całe miejsce przyszła francuska.
-Danielle?Miałaś się tutaj nie pokazywać!-krzykną Sayid.
-Przyszłam ostrzec przed niebezpieczeństwem.
-Jakim niepezpieczeństwem.
-Oni przyjda po dziecko.Macie trzy wyjścia - uciekać,schować się lub zginąć.-powiedziała to i odeszła.
-Sayid ona lubi kłamać czy mówi na poważnie?-spytałam się
-Ona nie okłamała mnie ani razu,więc mówi raczej prawde.
-Słuchajcie.Ja i Boon znaleźliśmy właz w ziemi.Można się tam ukryć.-przemówił Lock
-Jaki właz?-spytał Jack.
-W ziemi.Wszyscy by się tam zmieścili no i uchronili przed innymi.
Sayid pobiegł za Danielle.Ona wróciła z nim.
-Potrzebuje kilka ochotników na wyprawę do Czarnej Skały.
-Ja ide.-powiedział Lock.
-I ja.-powiedziałam
-No to może i ja pójde.-powiedział Jack.
-No i ja też pójde.-powiedział Arzt.
-I ja.-zaproponował Hurley
-No to w droge.-powiedziała Danielle.
Poszliśmy wszyscy za Daniellle.
-I niby nie lubisz wycieczek do dżungli?-spytał Jack.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Mogę cię o coś zapytać, Arnzt?-powiedział Hurley
-Arzt.-odpowiedział mu Arzt
-Arnst.
-Nie Arnst, tylko Arzt.A-R-Z-T.
-Wybacz.Trudno to wymówić.
-Wiem, ale grzeczność wymaga,żeby się postarać.
Zamilkli.
-Jesteśmy na terytorium Mroczny terytorium,niedaleko Czarnej Skały.-powiedziała Danielle.
Nagle usłyszalismy dziwny skrzek.
-Uciekajcie!-zakomendowała Danielle.
Zrobilismy to co chciała.Schowałam się z Jack w konarze drzewa.Nagle to ucichło.Wyszliśmy z drzewa.
-Co to było?-spytałam się Danielle.
-System alarmowy.Ostrzegają nas że jesteśmy na ich terytorium.
Szliśmy dalej.Nagle doszliśmy do wraku statku.
-Co to jest?-spytał Jack.
-Czarna Skała.Macie 30 minut na wyniesienie dynamitu i drugie 30 na ucieczke.
-A co będzie jak nam to dłużej zajmie?
-Zaatakuje was znowu to.
Weszliśmy do statku.Znalazłam jakiś kufer.Otworzyłam go.W środku był dynamit.
-Hej znalazłam!-krzyknęłam.
Wyniesliśmy ostroznie dynamit.
-Co wy, do cholery, wyprawiacie?!-krzykną Arzt
Położyliśmy ostrożnie dynamit na ziemi.
-A teraz odejdźcie stąd.Dynamit...to nitrogliceryna połączona z gliną.A nitrogliceryna...to najbardziej niebezpieczny i niestabilny materiał wybuchowy znany człowiekowi.-dopowiedział Arzt
Przyglądał się chwile dynamitom.
-Kate, daj mi swoją koszulę.-powiedział
-Nie ma mowy.
-Dalej, księżniczko.Muszę zawinąć w coś ten dynamit.
Zdjęłam kamizelke.
-Czy ktoś z was słyszał o gościu,który wynalazł nitroglicerynę?Pewnie nie, bo wysadził sobie swoją twarz w powietrze.Jego asystent wszedł do laboratorium,zobaczył, że probówki eksplodowały i powiedział..."To naprawdę działa."-powiedział Arzt
Zawinął dynamit w kamizelke.
-Weźmiemy tylko tyle, ile nam potrzeba.Nitrogliceryna ma niezły temperament.-Gdy to powiedział przewrócił się a dynamit wybuchł.
Wszyscy schowali się.Jack wyszedł pierwszy i podszedł do dynamitu.Rozdarł kawałek koszuli i próbował wyjmować dynamit.
-Stój!Chcesz skończyć jak Arzt?-powiedziałam
-Martwisz się o mnie?-spytał się mnie.
Nie odpowiedziałam.To było oczywiste ,ze się o niego martwię.Jack z Lockiem przygotowali 3 dynamity.Lock ,Jack i ja dostaliśmy po jadnym.
Gdy wracaliśmy minęło 30 minut i jak mówia Danielle znowu to coś zatakowało.Zrzuciłam plecak i zaczęłam uciekać.Inni zrobili to samo.Nagle to coś złapało Lock.Wciągało go do ziemi.Jack go złapał.
-Kate podaj dynamit!-krzyknął.
Wzięłam dynamit i wrzuciłam do dziury.Pusciło to wtedy Lock.
-Nic wam nie jest?
-Nie.
-Chcoćmy juz do tego włazu.
Po 15 minutach już byliśmy.Lock przygotował dynamit.Dynamit wysadził właz. Obejrzeliśmy właz dokładnie.Drabinki były zepsute więc byśmu musieli spuszczać 40 osób około 12 matrów pod ziemie.
-Choćmy stąd-powiedział Jack.
-Ja zostaje.-powiedział Lock
-A rób jak chcesz.
Poszliśmy do obozu.Jack uspokajał ludzi.Potem usiadł na kamieniach.
-Idę do włazu.Rozumiem, dlaczego nie możesz iść.Jesteś potrzebny tutaj.Ale Locke tam wejdzie,czy ci się to podoba, czy nie.
-Dobrze
Poszłam do Lock.Gdy doszłam kombinował coś z liną.
-Myślałam, że jesteś już w połowie drogi w dół.-powiedziałam
-Czekałem na ciebie.
-Chcesz, żebym pierwsza tam weszła?
-Jesteś lżejsza.Mogę cię tam spuścić i równie łatwo wciągnąć na górę.Ja też tam zejdę zaraz po tobie.
-Nie wspomniałeś tylko, że chcesz też sprawdzić, czy coś mnie tam nie pożre.
-To też.
Założył mi sznur.
-Nie za ciasno?
-Nie.Co mam zrobić, jak będę chciała|zatrzymać się?
-Powiedz: Stój!
-No dobrze no to spuszczaj.
Spuszczał mnie powoli.Nagle zauwazyłam że ktoś tam jest.
-Stój!
-Co się dzieje Kate?
-Tam ktos jest.
Nagle ktos mnie chwycił za noge i ciągną do dołu.Spadłam.Musiałam stracić przytomność.Przyszedł zaraz później Lock.Za nami stał jakiś facet z pistoletem.Związał mnie i wsadził do jakiegoś pomieszczenia.Naszczeście miałam przy sobie nóż.Gdy się uwolniłam zapaliłam światło.Nie mogłam uwierzyć w to co zauwazyłam.Była to spizarnia.Wszystko w niej było!Wzięłam jakąś skrzynke i weszłam do szyldu.Nagle za kratek zauważyłam Jack.Krzyczałam do niego ale nie słyszał bo grała gołośno muzyka.Poszłam dalej.Gdy wyszłam z szyldu znalazłam się w magazynku z bronią.Zaatakowałam tego faceta od tyłu.Zepsułam przez przypadek komputer.
-Coś ty zrobiła!-krzyczał na mnie.
Zerwał sie jak opażony i zaczął naprawiac komputer.Dał nam jakiś filmik do obejrzania.Mówi on o wciskaniu co 108 minu cyfr.Facetowi nie udało sie naprawić komputera.Szybko pobiegłam do Sayid.On zaraz naprawił komputer.Wcisnęłam te cyfry co kazali na filmie 4,8,15,16,23,42 i wykonać.
Zauważyłam że jest prysznic.Tak dawno nie brałam prysznicu.Weszłam do spiżarni wzięłam szampon no i się umyłam.Gdy skończyłam się myć wszedł nagle Jack.
-Brałas prysznic?
-Musiałam sprawdzić, czy działa.
-I jak było?
-Ciśnienie wody jest słabe,przez chwilę leciała zimna woda.Trochę śmierdzi siarką.ale mimo wszystko to jest prysznic.
-Wiem, co masz na myśli.
-Tobie też by się przydał.
-Może później.
-Zostawię ci szampon.
Zapadłą noc.Hurley rozdawał jedzenie z spiżarni.Pierwszy raz od miesiąca zjadłam pożądną kolacje.Gdy zjadłam poszłam spać.Rano Hurley zaproponował mi golfa.Najpierw się zdziwiłam ,skąd on może wytrzasnąć ten sprzet.Okazało się ,że już drugiego dnia po katastrowie to miał.No to graliśmy.Ja pierwsza grałam.
-Podwójna stawka, jeśli minie tamto wiszące drzewo.-powiedział Hurley
-Jesteś pewien?-spytałam
-Podwójna stawka. Na pewno nie trafił tak daleko.
-Ona jest napakowana sterydami.Podwójna stawka, to 10 tys. $.To nic w porównaniu ze 150 mln $.On może ci wybudować własne pole.-wtrącił Charli
-O czym on gada?
-Zignoruj to.To idiota.
No to udało mi się minąc to wiszące drzewo.
-Cholera!-powiedział Hurley
-Podkręciłaś ją.Spróbuj trzymać prosto lewe ramię.-powiedział Jack
-Dajesz mi wskazówki?
-Jestem lekarzem.
-I myślisz, że potrafisz grać lepiej?
-Każdy umie uderzyć piłkę.To nie jest golf.
-A co jest golfem?
-Golf to precyzja.
-Zaliczmy kilka dołków, to zobaczymy,kto jest bardziej precyzyjny.
-Żartujesz, tak?
-3 dołki, bez poprawek. Gramy o prawo do demonstrowania wyższości.
Poszliśmy na pole golfofe o ,któym wspomniał Hurley w czasie gry.
-A więc ty zaczynasz.-Powiedział Jack
-Szczęściara ze mnie.
-Wiesz, w moim klubie dołki dla pań są w mniejszej odległości.
-Zamknij się, Jack.
Udało mi się raz uderzyć piłką by wpadła do dołka.
-Nieźle.
-Twoja kolej.
Jak uderzył to wleciała piłka gdzieś w krzaki.
-Popisałeś się.
Poszliśmy po tamta piłke.
-Mamy więcej piłeczek.Odpuść sobie.
-Nie.Tutaj jest.
Nagle zbladła mi mina.Zauważyłam ,ze jakiś murzyn niesie rannego Saywera.
-Gdzie jest lekrza?-odezwał się murzyn.
Szybko przenieśliśmy Saywera do bunkru.
-Do łazienki.Jest rozpalony. Wsadźmy go pod prysznic, żeby zbić gorączkę.-powiiedział Jack.
-Moge w czymś pomóc?
-Idź do schowka z lekami.Jest tam butelka floksycyny.Takie małe, białe tabletki.rzynieś też alkohol, gazę.Połóż czyste prześcieradło na łóżko.Ja wyjme mu kule z ręki.
Szybko pobiegłam po to co chciał.Potem zmieniłam przescieradło.Jack położył Saywera na łóżku.
-Dlaczego on cały drży?-spytałam.
-Rozwija się zakażenie.Infekcja przedostała się do krwiobiegu.Jeśli antybiotyki nie zbiją gorączki,dojdzie do wstrząsu.
Jack poszedłdo obozu.Na głowie zostawił mi i przycisk i Saywera.Usiadłam koło niego.
-Jesteś głodny?Rozetrę ci trochę owoców.Jak się obudzisz, będziesz miał ubaw,że karmiłam cię jak dziecko.
Nagle Saywer mówił coś pod nosem.
-Saywer?Nie śpisz?
Nagle złapał mnie za szyje i zaczął dusić.
-Zabiłaś mnie!Dlaczego mnie zabiłaś?!-krzyczał.
Przestraszona uciekłam.Usiadłam sobie na trawie.Nagle przyszedł Jack.
-Kate?Co ty tu robisz, do cholery?Co się stało we włazie, Kate?Czemu uciekłaś?Wracam i znajduję Sawyera leżącego na ziemi, ty znikłaś...
-Nic mu nie jest?
-Tak, Kate, ma się dobrze.
-Przepraszam.
-Poważnie?
-Tak przepraszam.Przepraszam, że nie jestem taka doskonała jak ty.Przepraszam, że nie jestem tak dobra.
-Co się z tobą dzieje?
-Odpuść sobie.-powiedziałam odchodząc
-Nie, nie odchodź, nie.-złapał mnie za ręke i przytulił
-Puszczaj.
-Kate! Kate, Kate, Kate..
-Nie! Zostaw..
-W porządku.Już w porządku.Hej.
-Proszę, ja, ja już...Już nie mogę,chyba zwariuję.
-Wiem. Już w porządku.Już dobrze.Już dobrze.
Pocałowałam go.Gdy sie ocknęłam uciekłam.Słyszałam jak mnie Jack wołał jeszcze.Przy ucieczce płakałam.Były to łzy szcześcia jak i pecha.
Wróciłam do bunkra.Usiadłam koło Saywera.
-Słyszysz mnie?Sawyer?Wayne?Ja chyba zwariowałam.Ale to bez znaczenia.Może naprawdę tam jesteś.Jakimś cudem.Zadałeś mi pytanie.Pytałeś, dlaczego cię..Dlaczego to zrobiłam.Nie dlatego,że przez ciebie odszedł mój ojciec.Ani przez to,jak na mnie patrzałeś.Albo dlatego, że ją biłeś.Zrobiłam to, bo nie mogłam znieść,że jesteś częścią mnie.Że nigdy nie będę dobra.Że nigdy nie będę mieć w sobie nic dobrego.I zawsze, gdy patrzę na Sawyera,zawsze, gdy coś do niego poczuję,widzę ciebie, Wayne.I chce mi się rzygać.
-To chyba najsłodsze,co w życiu słyszałem.-powiedział Saywer
-Saywer?
-Kim, do cholery, jest Wayne?
-Nieważne.
-Czy ja leżę..w piętrowym łóżku?
-Taa. Leżysz w piętrowym łóżku.
-Uratowali nas?
-Nie, Sawyer.Jeszcze nie.
Pomogłam Saywerowi wstać.Weszliśmy do kuchni.
-Jaja sobie robisz.
-Chodźmy tam.
-Daj spokój, przyznaj to.Uratowali nas.
Otworzyłam metalowe drzwi i weszliśmy do dżungli.
-Cholera jasna.Nie ma to jak w domu.Naprawdę myślałem,że pogrywasz sobie ze mną.
Zaśmiałam sie.
-Z czego się tak cieszysz?
-Przydałby ci się fryzjer.
-Nie może być.
Nagle Saywerowi zbladła mina.
-Może wrócimy do środka?
Odwróciłam się.Zobaczyłam konia.
-Widzisz go?
-Jeśli pytasz o wielgachnego konia stojącego w środku dżungli to tak.Znasz go?
-Nie
Odprowadziłam Saywera do swojego namiotu ,Jack powiedział że nic mu już nie bedzie.Gdy doszliśmy o obozu zapadła noc.Poszłam do siebie spać.Rano poszłam zbierać owoce.Przypomniałam sobie ,że Saywer musi zmienić sobie opatrunek.Wzięłam jesden owoc no i poszłam go obudzić.
-Dzień dobry.-powiedziałam rzucając owocem.
-Rzuciłaś we mnie bananem?
-Nie znalazłam żadnych kamieni.
-Milutki sposób na obudzenie faceta, maleńka.
-Wstawaj. Trzeba ci zmienić opatrunek.
-Czemu ty tego nie zrobisz?
-Bo nie jestem twoją pielęgniarką.Poza tym Jack ma opatrunki.
Wyruszyliśmy do bunkru.Gdy weszliśmy do niego nigogo nie było.
-Jack? John?
Dochodziły odgłosy z magazunu z bronią.
-Saywer ty ich wypuść ja zajme się klawiszem.
Poszłam do komputera i wcisnęłam kombinacje.
-Co się stało?-spytałam
-Michael poszedł szukać Walta.Zagroził mi bronią, obu nas tam zamknął i poszedł szukać Walta.
Jack,John i Saywer wzieli broń i poszli szukać śladów.
-I co?-spytał Jack.
-Nie mam pewności, że to Michael,ale te ślady butów przypominają jego.
-Więc mamy trop.
-Masz dla mnie broń?-spytał Jack.
-Nie idziesz z nami.
-Słucham?
-Nie idziesz.
-Ktoś musi pilnować klawisza.
-Dlaczego ja?Potrafię tropić--
-Nie idziesz! Zostajesz tutaj.Idziemy!
Byłam na niego wściekła.No ale cóż nie pójde.Poszłam szybko na plaze.
-Hurley popilnujesz za mnie przycisk?
-Moge ,a coś się stało?
-Nie nic ,ale musze coś załatwić.
No to przycisk miałam z głowy.No to teraz mogłam wsprzeciwić się Jack lub zostać.Chyba zostane.Poszłam do ogródka sun.Zapadł wieczór.Nagle ktoś lub coś mnie zaatakowało.Związało mnie i wsadziło worek na głowe.Słyszałam jakieś rozmowy.Nagle zdjeli mi worek z głowy.No pięknie ,Jack,John,Saywer i jakiś brodacz.To niewróży nic dobrego.
-Oto decyzja, jaką musisz|podjąć, Jack.Dasz radę żyć ze świadomością,że zastrzeliłem ją na twoich oczach,skoro mogłeś ją uratować|wracając do domu?Czy wolisz oddać mi broń,odwrócić się i odejść?Ty decydujesz, Jack.-przemówił brodaty.
-Nie.
-Policze teraz do 3.Jak nie oddacie broni to ją zabije.1 ,2..--
-Stop.-powiedział Jack rzucajac bron.
Saywer i John po nim.
Brodacz wypuścił mnie.
-Nic ci nie jest?-spytał Jack.
-Nie
Gdy wracaliśmy nie odzywał sie do nikogo.Był zły na mnie.
-Jack...przepraszam ,bardzo mi przykro, nie chciałam ,żeby mnie złapali.
-Mi też jest przykro i to bardziej niż tobie.
-Z powodu broni?
-Tak
-Jak chcesz tak bardzo tą broń to prosze!Wracajmy się wymienisz mnie za broń.Zobaczysz jak mnie zastrzelą.Więc jak bardzo Ci na taj broni zalezy to choć!-powiedziałam zawracając sie.
-Nie tylko na broni mi zalezy.-powiedział chwytając mnie za ręke.
-Możemy już iść?-wtrącił Saywer.
-Tak.-odpowiedział Jack
Wróciliśmy na plaże.
-Jack musze Ci coś powiedzieć
-Słucham.
-Nie poszłam za wami.Byłam w ogródku Sun,tam mnie zaatakowali.
Nagle usłyszeliśmy jakiś krzyk dobiegajacy z ogródku Sun.Z ogrody wyszedł Saywer niesiący nieprzytomną Sun.
-Coś jej zrobił!-krzyknęłam na niego.
-Nic ,usłyszałek krzyki i poszedłem w tę strone.
Poszliśmy do namiotu Jack.Zbadał ją.
-Co jej??
-Nic.Zemndlała tylko.
Nagle wpadł Jin.Zaczął coś gadać po koreańsku.
-Nic jej nie będzie.-powiedział obojętnie Jack.
Nagle do namiotu przyszła Claire z dzieckiem.
-Jack mógłbyś zbadać dziecko?-spytała Claire.
-Dobrze.
Chwile przyglądał się dziecku.
-Nic mu nie jest.-powedział Jack.
-A ta wysypka?
-To pewnie różyczka. Dzieci w jego wieku na to chorują.
-A gorączka i kasze?Niechce on nic jeść i--
-Claire,to normalne.
-Rozmawiałam z Danielle!
-Co ci powiedziała ?
-Powiedziała, że jest chory.Że został zainfekowany.
-Nie ma żadnej infekcji.Jesteśmy tu od 2-ch miesięcy i nikt nie zachorował.Danielle to wariatka.
Claire wyszłą z namiotu.Poszłam do swojego namiotu.Nagle weszła do mnie Claire.
-Muszisz mi pomóc.
-Chcętnie ale w jaki sposób?
-Ta Libby jest psychiatrą?
-Chyba tak a o co chodzi?
-Musi mi ona pomóc przypomnieć co robiłam przez te 2 tygodnie w dżungli.
-Dobrze więc choćmy do niej.
Dała mi Araona a sama poszła do Libby.Nagle usłyszałam że Claire krzyczy.Szybko poszłam do nich.
-Co się dzieje?Co jej zrobiłaś?-spytałam się Libby.
-Nic.-odpowiedziała
-Kate, proszę cię.Pomóż mi je odnaleźć.-powiedziała Claire,
-Co odnaleźć?
-To miejsce w którym byłam ,był tam Ethan dawał mi jakieś leki.
-Dobrze pomoge ale co z dzieckiem?
Wzięła odemnie małego i poszła do Sun.Ona zgodziła się na opieke nad małym.Wzięłam broń tak na wszelki wypadek z bunkru.Wyruszyliśmy.Claire była pewna gdzie chce iść.Nagle Claire się zatrzymała.
-Co się dzieje Claire?-spytałam
-To tutaj...
Podeszła do jakiś drzew.Odgarnęła liście i pokazały nam się drzwi.Był to kolejny bunkr ,medyczny.Weszliśmy do niego.Nikogo w środku nie było.
Rozdzieliliśmy się.Weszłam do jakiegoś pokoju.Były tam jakieś szafki.W nich były stroje.Brudne ,zniszone stroje typowych dzikusów.Znalazłam jeszcze zestaw do charakteryzacji.Poszłam poszukać Claire.Była chyba w głównym pomieszczeniu.Męczyła się na podniesienu chyba lodówki.
-Kate pomożesz mi?
Podeszłam do niej i podniosłyśmy razem lodówke.Nic nie było w niej.
-Wracajmy ,zabrali wszystko.
Wróciliśmy.Zapadła noc.Poszłam spać.Rano gdy wstałam Jack ogłosił ze trzymają w bunkrze jakiegoś zakładnika.Usiadłam sobie na plaży.Zaraz przyszedł do mnie Saywer.
-Cóż za radosny dzień.Nadchodzi Doktor Chichot.-powiedział Saywer.
-Cześć-powiedział Jack
-Cześć
-Idę do dżungli pogadać z naszym brodatym kolegą.Zaproponować mu wymianę.
-Stara dobra wymiana jeńców.
-Kate pójdziesz ze mną tam do niego?
-Pójdę po swoje rzeczy.
Szybko zebrałam potrzebne rzeczy no i poszłam z Jack do brodzacza.
-Miło mi.-powiedziałam
-Z jakiego powodu?
-Wybrałeś mnie, a nie Sawyera.
-Najpierw zapytałem Sayida,ale mi odmówił.Chciałem, żebyś ty ze mną poszła,ponieważ oni cię nie chcą.Złapali cię, trzymali na muszce.Mogli cię zabrać, ale tego nie zrobili.Mnie też nie chcieli.
-Wybrakowany towar.Ty i ja.
Szliśmy dalej.Nagle zobaczyłam chyba lalke.Zeszłam z drogi i poszłam cobaczyć co to.
-Co to jest?
-Kate?
-Lalka.
-Nie. Zaczekaj.-powiedział biegnąć
Gdy ją podniosłam coś nas złapało w sieć.
-Przepraszam-powiedziałam
-Wszystko w porządku?
-Tak.
-Świetnie. Jednak nie jesteś głucha.To nie jest ich pułapka
-Tak. Jest zbyt prymitywna.To jedna z pułapek Danielle.Miejmy nadzieję, że jest w pobliżu.
-Może minąć tydzień,zanim się tu zjawi.
Jack nagle zaczął się kręcić.
-Co robisz?
-Próbuję wyjąć broń.Nie mogę wsunąć ręki za plecy.
Mi się udało.Wyjęłam mu broń z spodni.
-Daj mi go.-powiedział Jack
-Po co?
-Spróbuję przestrzelić linę.Hej.
-Ja strzelam lepiej.
-Czyżby?
-Tak.Mówiłam ci, że chodziłam z tatą na polowania.
Spódłowałam.
-Cholera!
-Teraz już wiem, jak strzelasz.Daj mi broń.
-Chcesz zmarnować kolejny nabój?
-Zostanie nam jeszcze 13,żeby postrzelać do siebie.
-I tak masz lepszą pozycję.
-To będzie twoją wymówką,kiedy przestrzelę linę?
-Jeśli ją przestrzelisz.
Jack przestrzelił linię.Spadłam na niego.
-Niezły strzał.-powiedziałam
Ruszyliśmy dalej i tym razem Jack niespuszczał mnie z oka.
-Co miałaś na myśli?
-Co?
-Wtedy w tej sieci.Powiedziałaś, że ci inni nie są tacy prymitywni.
-Wczoraj jak dziecko Claire zachorowało zanależliśmy kolejny bunkr,medyczny.
-Co?
-Nie było tam nic przydatnego.Wszystko zabrali, ale...znalazłam tam szafki, w których były brudne, znoszone ubrania.Wisiały na wieszakach.Jak kostiumy.Był tam też zestaw do charakteryzacji.I sztuczna broda.
-Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?
-Kiedy ty pozwolisz mi wrócić do waszej paczki.No co?Ty możesz trzymać jednego z nich w zamknięciu przez tydzień i nic o tym nie mówić,|a kiedy ja...--
-To tutaj.
-Jesteś pewnien?
-Tak.
Jack przekroczył''granicę''
-Hej!Wróciłem!Mówiliście, że nas obserwujecie!Słyszycie mnie?!Mamy jednego z was!Jeśli chcecie go odzyskać, to musicie tu przyjść!Pokażcie się!Wiem, że tu jesteście i że mnie słyszycie!
-Jack, ich tu nie ma.
-Nie ruszę się stąd, dopóki ze mną nie porozmawiacie!Będę tu czekał!
Odszedł.Rozpaliliśmy ognisko.Zapadła noc.
-Jak długo chcesz tu czekać, Jack?-spytałam go.
-Dopóki nie odzyskam głosu.Potem znowu sobie pokrzyczę.
-Może cię nie słyszą.
-Słyszą mnie.
-Przepraszam, że cię pocałowałam.
-Ja nie żałuję.
Jack spojrzał mi w oczy ,jakby chciał znaleść coś w nich.Nagle... usłyszaliśmy jakieś głosy wychodzące z dżungli.Jack wyjął broń z kieszeni i przybliżył się w kierunku odgłosów a mnie cofną.Nagle ktoś upadł przy ognisku.Okazało się ,że to Michael.Był nieprzytomny.
-Michael obudź się.-powiedziałam.
Jac nagle zaczął iść w kierunku skąd wyszedł Jack.
-Jack, dokąd idziesz?-spytałam
-Może to oni go wypuścili.-odpowiedział mi.
-Co?Przecież jest sam.Nie wypchnęli go do dżungli.
Jack jednak nieprzejął się tym co powiedziałam.
-Jest sam!-powtórzyłam stanowczo.
-Dobrze.Idziemy.
Zanieśliśmy go do obozu.Podczas naszej nieobecności Sawyer zabrał broń.Położylismy Michaela na łóżku ,Jack próbował go obudzić a ja poszłam po leki ,które chciał Jack.Gdy wróciłam John(Lock) rozmawiał z Jackiem.Gdy Jack skończył go leczyć poszedł do komputera bo było trzeba wcisnąć klawisz.Jack nie lubiał tego i w to nie wierzył ,że uratuje świat ,ale robił to bo się John uparł.Nagle Michael się chyba budził.
-Jack!On chyba się budzi.
Jack odrazu przyszedł do pokoju.Usiadł na krześle.
-Jack?Cześć.Gdzie...? Jak się tu...?-powiedział Michael
-Tylko spokojnie.Jesteś w bunkrze.Wczoraj znaleźliśmy cię w dżungli.-odpowiedział Jack
Michael usiadł na lóżku.
-Znalazłem ich.Po tym, jak stąd odszedłem,poszedłem na północ.Tam, skąd przyszliśmy.Dotarłem do plaży i szedłem wzdłuż brzegu.Dzień później zobaczyłem jednego z nich.-powiedział Michael
-Jak wyglądał?-spytał się Michael.
-ył brudny. Miał znoszone ubranie.Nie miał butów.Tak, jak pozostali.
-Jak pozostali?-spytałam.
-Tak.Ci ludzie.Ci inni.Poszedłem za nim do ich obozu.Oni mieszkają w płóciennych namiotach i w tipi.Jedzą suszone ryby.Wiedzie im się gorzej niż nam.
-Ilu ich jest?-spytał Jack.
-Naliczyłem 23
-A łódź?-spytałam
-Nie widziałem jej.
-A widziałeś walta?-spytał Jack
-Nie.Ale wiem, że tam jest.
-A co z innymi, których zabrali?Cindy?Widziałeś inne dzieci?-spytała nagle Ana-Lucia
-Nie. Żadnych dzieci.Myślę, że są w tym samym miejscu, co mój syn.Mają tam bunkier.
-Skad wiesz?-spytał Jack.
-Są tam metalowe drzwi prowadzące pod ziemię.Co innego może tam być?
-Myślisz, że w nim trzymają dzieci?-spytałam
-Drzwi cały czas są pilnowane.Dwóch strażników, dwie strzelby.To wszystko.To żadne uzbrojenie.Większość z nich to starzy ludzie.Połowa to kobiety.Chciałem...Nie mogłem go ocalić, więc wróciłem, żeby wam o tym powiedzieć.O tym, że możemy ich pokonać.Jak tylko odzyskam siły,zaprowadzę was tam.I wtedy odzyskamy mojego syna.
Wszyscy wyszliśmy od Michaela by mógł odpocząć.Jack i John rozmawiali ,a ja zostałam z Aną.Nagle gdzieś Jack i John szli.
-Dokąd idziecie?-spytałam
-Odzyskać broń od Sawyera.Musisz nam pomóc go przekonać.-mówiąc to Jack zwrócił się do mnie.
-A kto zajmie się Michaelem?-spytałam
-Ja zostanę.Wy idźcie.-powiedziała Ana.
-Jesteś pewna?-spytałam
-Pozdrów ode mnie Sawyera.-odpowiedziała Ana
-Dobrze.Niedługo wrócimy.-powiedział Jack.
Wyszliśmy.Szliśmy krótko na plaże bo znaleźliśmy skrót.Zastaliśmy Saywra czytającego książke.
-Saywer odłóż książke.-powiedział Jack.
-To nie książka, tylko scenariusz.Będę pierwszym facetem, który dowie się, kto jest mordercą.Chyba się domyślam, więc spadajcie na drzewo. Zostało mi 10 stron.-odpowiedział Saywer.
-Chcesz poznać zakończenie?-powiedział Jack
Jack wyrwał z rąk Saywera i położył na ognisku.
-Odbiło ci?-powiedział Saywer
-Czas, abyś oddał nam broń.-powiedział Jack
-Spaliłeś moje 10 stron i chcesz--odpowiedział Saywer
-Gdzie jest broń, James?-wtrącił John
-I ty, Brutusie?-odpowiedział mu Saywer.
-Po prostu nas tam zaprowadź.-powiedziałam
-Przyprowadziłeś ją tu, żeby mnie przekonała?Ona na mnie nie działa.Idźcie pobawić się w dżungli.-powiedział Saywer.
Jack widocznie się wkurzył.Wyciągnął pistolet ,który mu dała Ana przed spotkaniem z innymi i wymierzył w Saywera.
-Zaprowadź nas do broni.Natychmiast.-powiedział stanowczo Jack.
Saywer coś szukał ale widocznie nie mógł znaleść.
-Suka.Ukradła mi broń. Ana-Lucia.
-Po co miałaby to robić?-powiedział Jack
-Jack.Muszę ci o czymś powiedzieć.-powiedział John
John opowiedział nam o zajściu dzisiejszym jak Henry chciał udusić Ane.Wszyscy wracaliśmy do bunkru, razem z Saywerem.Wdrodze do bunkru Saywer ciągle narzekał mówiąc:
-Kulawy nie powiedział nam, że były Henry Gale próbował udusić Anę, ale jej żądza zemsty to oczywiście moja wina.
Jack wkońcu się wkurzył i powiedział:
-Może wrócisz już na plaże?
-Dosyć tego.-powiedziałam
Gdy już byliśmy przy bunkrze nagle wyszedł z niego jak jakaś bomba Michael.
-Postrzelił mnie.-powiedział Michael.
Jack odrazu do niego podszedł i przyjrzał się ranie.
-Kto?-spytałam.
-Nie ma go.Uciekł.
Szybko weszłam do bunkru.Za mną wpadł Saywer i John.Zastał nas nieprzyjemny widok.Ana na kanpie postrzelona i na ziemi Libby.Podbiegłam do Any sprawdzić jej puls ,a Saywer do Libby.W tym samym czasie Jack ,Michael i Eko weszli do bunkra.Pulsu nie wyczułam...
-Nie żyje...-powiedziałam
W tym samym czasie Libby kaszlneła na Saywera krwią.Jack szybko do niej podbiegł.
-Kate.Musimy ją podnieść.Pomóż mi zanieść ją do sypialni.-powiedział Jack.
Od razu podeszłam i mu pomogłam.Położyliśmy ją na łóżku.Cała drżała...Wyjęłam bandaże jak chciał Jack.Położył je na ranie Libby(była na brzuchu)i uciskał ją.
-Jest w szoku.Musimy uciskać ranę.-powiedział Jack.
-Możesz jej pomóc?
Jack milczał.
-Jack?
-Słysze Cię.Uciskaj ranę.
Uciskałam ranę jak kazał ,a sam poszedł porozmawiać z Michaelem.Po jakiś 10 minutach jaz powiedział ,że już nie musze uciskać ranę.Dał jej jakieś leki ,które zmniejszają ból.Poszłam umyś ręce.Jack powiedział mi ,że Eko i John poszli śledzić Henrego.Ciągle się kręcił w kółko.Był niespokojny.
-Gdzie oni są?-spytał
-Uspokój się.Nie jest łatwo znaleźć ślady w nocy.Wrócą.Jack.Czy Libby coś mówiła?-powiedziałam.
-Nadal jest nieprzytomna.Krwawienie ustało.
-To dobrze, prawda?
-Nie.Nie jest dobrze.
-Więc nic nie możesz--?
-Mogę sprawić, że nie będzie cierpieć,ale nie mam tego, czego potrzebuję.
-Czego chcesz?Oddałem ci wszystkie leki.-wtrącił Saywer.
-Heroina, Sawyer.
-Daj mi 20 minut.
-Kate pójdzie z tobą.
-Do tego nie potrzeba dwóch--
-Kate pójdzie z tobą.
-Po co mam z nim iść?-wtrąciłam.
-Jack wie, że heroina jest tam, gdzie schowałem broń.Albo cię tam zaprowadzę, albo Libby będzie cierpieć.O to chodzi, prawda?-wytłumaczył Saywer.
-Tak.Dokładnie o to chodzi.-powiedział Jack.
-Idziemy, maleńka.
Gdy dotarliśmy do plaży przypomniała mi się jedna rzecz.
-Ciekawi mnie jedno.-spytałam
-Co?-spytał Saywer
-W jaki sposób Ana-Lucia ukradła ci broń?
-Nie wiem.Jakoś mi go zwinęła.
-Zza twojego pasa?W jaki sposób?
-Gdybym to wiedział, to nie pozwoliłbym jej na to.
Doszlismy do Saywera namiotu.
-Panie pierwszeństwo.
-Miałeś zabrać mnie do kryjówki.
-Musisz wszystko komplikować?Wchodź.
Weszłam.Saywer podnisł blache a pod nią była broń i heroina.
-Tutaj trzymałeś broń.Cały czas pod naszym...
-Nabrałem was, co?
Spakowałam heroine do plecaka i wyszłam z namiotu.
-Hej.Widzieliście może Libby?-spytał Hurley.
Na naszych minach(Mojej i Saywera)pojawił się smutek.Powiedziałam Hurleyjowi prawde.Nie miałam po co by go okłamywać ,i tak by się to wydało.Hurley wrócił z nami do bunkru.Jack podał Libby heroine.Usiadłam na ławie.Rozpłakałam się.Saywer usiadł koło mnie i przytulił mnie do niego.Po kilku minutach wyszedł z pokoju.Pewnie umarła...Wyszałam z objęć Saywera.Jack zrobił jakąś narade.
-Ile jest tej broni?-spytał Jack
-W sumie 11 sztuk.-powiedział Saywer.
-To wszystko?
-Tak.Nie zapominaj, że 5 sztuk oni nam zabrali.-gdy to mówił Saywer patrzył się na mnie ,a ja czułam się winna.
-Ile zajmie droga do ich obozu?
-Jeśli wyruszymy teraz...dojdziemy tam jutro w nocy.Oni nie wiedzą, że ich znalazłem.Nie będą się nas spodziewać.Weźmy broń i chodźmy.Nas pięcioro.
-5 osób to za mało. Ich jest co najmniej 20 i mają naszą broń.Nie wiemy, czy to, co widziałeś--
-Wiem, co widziałem!Jeśli pójdzie nas więcej, tamci nas usłyszą.Nie poprowadzę tam całej armii!
-Nie powinieneś podejmować decyzji za nas wszystkich.
-A czy ty masz syna, Jack?
-One nie żyją!Ana-Lucia i Libby nie żyją.Nawet ich nie pochowaliśmy.-wtrącił Hurley.
-Ty i ja weżmiemy Libby.-powiedział Jack do Hurley.-Możesz?-dodał zwracając się do mnie.
-Oczywiście.-odpowiedziałam
-Saywer?
-Tak.
-Powinieneś zostać tutaj.Wieczorem je pochowamy i potem zastanowimy się, co robić dalej.
Ja z Saywerem wzięliśmy Anę.Gdy doszlismy na plaże ,ja z Hurley kopaliśmy doły.Zmęczyłam się i poszłam do mojego namiotu po wode.Gdy przechodziłam koło namiotu Saywera uslyszałam dziwną rozmowe o mnie.
-Co zaszło tam w dżungli?-spytał Saywer
-To, co mówił. Znalazł nas i--powiedział Jack
-Nie pytam o Michaela.Chodzi mi o ciebie i Kate.Nie było was całą noc
-Co to ma znaczyć?
-To, co powiedziałem.Wpadliśmy w sieć.
-Skoro tak to się teraz nazywa...
Nie miałam dalej rozmowy podsłuchiwać ,bo robiła się głupia.Napiłam się i wróciłam dalej kopać dół.Nie miałam dobraj łopaty więc poszłam do bunkra z myślą ,że tam coś znajde lepszego.Zastałam znowu rozmowe Saywera z Jackiem.Postanowiłam tym razem podsłuchać ją do końca.
-Kto będzie przemawiał?-spytał się go Saywer.
-Na pewno Hurley będzie chciał powiedzieć coś o Libby.-powiedział Jack
-Nie znałem nawet jej nazwiska.Any-Lucii.
-Cortez.
-Cortez.Teraz wiem.Przeleciałem ją.
-Co?
-W ten sposób ukradła mi broń.Naskoczyła na mnie.
Jack patrzył na niego jakby nie wierzył mu.
-Wpadliśmy w sieć.-powiedział Saywer.
-Dlaczego mi o tym mówisz?
-Dlatego, że tylko ty jesteś kimś w rodzaju mojego przyjaciela.I dlatego, że jej już nie ma.Przynajmniej teraz będziemy mogli kogoś zabić.
Na tym skończyła się ich rozmowa.Wzięłam z bunkru łopatę i wróciłam kopać dół.Chwile później zjawił się Michael.
-Jack przedstawił ci plan?-spytał Michael
-Jaki plan?-spytałam
-Wyruszamy jutro rano.Pójdziemy na drugą stronę wyspy,do ich obozu.
-Dobrze.
-A ty idziesz z nami?
-Po co miałbym z wami iść?-powiedział Hurley
-Ponieważ oni ją zabili.
-Michael.-powiedziałam
-Co ty na to, Hugo?
-Przykro mi z powodu Walta.Ale nie idę z wami.
-Przykro ci?
-Michael.-upomniałam go znowu.
Michael poszedł.Zaraz później skończyliśmy kopać i odbył się pogrzeb.
-Ana-Lucia Cortez była...Przed katastrofą była policjantką.Życie na wyspie nie było dla niej łatwe, ale bardzo się starała.Była małomówna.Ja zrobię teraz to samo.Spoczywaj w pokoju, Ana.-powiedział Jack na pogrzebie.
-Libby była...Była...Libby była psychologiem.Albo psychiatrą.Nie wiem.Na pewno pomogła wielu ludziom.Pomogła mnie.Była moją przyjaciółką.To nie powinno było ją spotkać.Idę z tobą.-mówiąc ostatnie zdanie Hurley zwrócił się do Michaela.-Żegnaj, Libby.
Nagle Sun się odezwała:
-Łodź!
Wszyscy spojrzeli w strone morza.Płyneła łódź
-Znaleźli nas?Jesteśmy uratowani?-odezwał się Charli
Jack ,Sayid i Saywer popłynęli w strone łodzi.Wzięłam lornetke i ich obserwowałam.
-Może to ci inni?-ktoś się odezwał.
-Widzisz coś?-spytał się Hurley
-Nie.-odpowiedziałam.
-Może to pułapka?-powiedział Charli
-Jaka pułapka?-odpowiedział Hurley
Okazało się ,że to Desmond płynął tą łodzią.Nie wiem czemu ale wszyscy się mnie dopytywali kto to,co on chce i czy mogą tą łodzią odpłynąć.
-Zaczekajcie chwilę.Zaraz wracam.-powiedziałam.
Zauważyłam ,że idze Jack.Może on by mógł na te pytania odpowiedzieć.
-Wszyscy chcą wiedzieć, co się dzieje.-powiedziałam
-Powiedz im, że Desmond wrócił...i że wszystkiego się dowiem.-odpowiedział mi Jack.
Powiedziałam ludziom ,to co mi powiedział Jack.Podeszłam do Jacka.Rozmawiał z Desmondem więc nie przeszkadzałam.Usiadłam naprzeciwko Jacka.
-Kiedy uciekłeś, zapomniałeś wspomnieć,że masz żaglówkę.Dlaczego wróciłeś?-powiedział Jack.
-Myślisz, że chciałem tu wrócić?Płynąłem przez 2 i pół tygodnia.Kierowałem się na zachód.Wyciągałem nawet 9 węzłów.W tydzień powinienem był dopłynąć do Fidżi.Ale nie dopłynąłem do Fidżi.Dopłynąłem tutaj.Na tę wyspę.A wiesz dlaczego?Dlatego, że nic więcej nie ma.Jest tylko ocean i ta cholerna wyspa.Jesteśmy zamknięci w szklanej kuli.Nie ma innego świata.Nie można stąd uciec.-odpowiedział Desmon popijając między czasie wódke.-Zostaw mnie.Chcę pić.-dodał.
Następnego dnia rano szykowaliśmy się do starcia z innymi.Jack dawał każdemu pistolet.Gdy dawał pistolet Hurleyowi ten powiedział:
-Nie ma mowy jeszcze kogoś zabije.
-I o to chodzi.-odpowiedział mi Saywer
-Myślałem, że chcemy odzyskać Walta.
Jack wkońcu i mi dał pistolet.Byliśmy słabo uzbrojeni.
-Co jest?-spytał się mnie Jack.
-Te rzeczy, które znaleźliśmy w stacji medycznej.Sztuczna broda, kostiumy, zestawy do makijażu.A jeśli oni tylko udają, że są słabi?-odpowiedziałam mu
-Posłuchaj.Byłem tam.Widziałem ich.To dzikusy.Mieszkają w namiotach, jedzą rybę.Na pewno bardziej się boją niż my.Poza tym nie wiedzą,że do nich idziemy.-wtrącił Michael
-Dosyć gadania, idziemy.-powiedział Saywer.
Wszyscy ruszyliśmy.Po drodze zauważyłam płapke Danielle ,w którą wpadałam z Jackiem.Saywer miał zamiar podnieść ta lalke.
-Nawet o tym nie myśl.To pułapka.Danielle zastawiła je na całej wyspie.-powiedziałam
-Skąd wiesz?
-Wpadłam w jedną razem z Jackiem.Razem wylądowaliśmy...Nieważne.
Saywer spojrzał na mnie dziwnie.
-Co?
-Doktorek powiedział mi, że wpadliście w sieć.Myślałem, że chodziło mu o...coś innego.
-Od kiedy ty i Jack rozmawiacie o mnie?
Nagle za krzaków wyleciał dziwny ptak.Wymawiał "Hurley".Michael próbował zastrzelić tego ptaka ,ale jego pistolet był nienaładowany.
-Czy ten ptak wykrzyczał moje imię?-spytał Hurley.
-Tak.A potem zrzucił złotą kupę.-odpowiedział mu Saywer.
W tym samym czasie Michael spojrzał wściekle na Jacka.
-Wybacz.Zapomniałem go naładować.Podaj mi magazynek.-powiedział Jack.
Zapadł wieczór.Jack i Saywer rozpalili ognisko.
-Chcesz batona?-spytał się Saywer Hurleya
-Nie.Nie jestem głodny-odpowiedział mu
-Mówisz poważnie?
Następnego dnia z samego rana dalej szliśmy do innych.
-Myślisz, że ci inni to pozostałości po nieudanym eksperymencie Dharmy?-spytał się Saywer Michaela
-Nie wiem.-odpowiedział mu.
-Ja myślę, że to jakieś mutanty.To dlatego noszą sztuczne brody.Ich głowy zbudowane są z "protezów".
-Z protez.-wtrącił Hurley.
-Poprawiasz mnie, a nawet nie znasz zasad gramatyki.
Saywer podszedł do mnie i się spytał:
-Co ty o tym sądzisz, mała?
W tym samym czasie zauważyłam innych.
-Nie zatrzymuj się.Ktoś nas śledzi.
-Co?
-Uśmiechaj się.Jest ich co najmniej dwóch.Po drugiej stronie rzeki.Za 5 sekund zamierzam się z nimi rozprawić.
-Zaczekaj.
-Jesteś ze mną?
Saywer kiwną głową zgadzając się.Zaczęliśmy strzelać.Zraniłam jednego ,a Saywer zabił.
-Drugi ucieka!Nie żyje.Gońmy drugiego.-powiedziałam
-Nie.-powiedział Jack
-Idę za nim.-powiedział Saywer
-Nie!Oszalałeś?!On ostrzeże pozostałych!To nie ma teraz znaczenia!Oni już o nas wiedzą.-krzyknął Jack
-Jak to?-spytał Saywer.
-Powiedz im, Michael.-powiedział Jack
-Nie wiem, co czym---powiedział Michael
-Nie kłam!Powiedz im.
-Co mam im powiedzieć?
-Powiedz im, co zamierzasz.Powiedz im prawdę!Mów!
Wszyscy spojrzeliśmy na Michaela.
-To był jedyny sposób.Dali mi listę.
-Jaką liste?-spytał Jack.
-Były na niej wasze nazwiska.Musiałem was przyprowadzić.Inaczej już nigdy nie zobaczyłbym syna.
-Kim oni są?-spytałam
-Mówiłem już.Mają obóz.Mieszkają w chatach.Przysięgam.
Jack w tym momęcie zabrał Michaelowi broń.
-Ty wypuściłeś Henry'ego?-spytałam
Michael kiwnął głową ,że tak.
-Zabiłeś je?Anę-Lucię?I Libby?Zabiłeś je?-spytał Hurley
-Musiałem.Nie wiedziałem, co robić.Libby zginęła przez pomyłkę.Nie miałem czasu,żeby się zastanowić.
-Nawet gdybyś miał czas,i tak byś ją zabił, prawda?
-Przepraszam.Słyszysz?Przepraszam.To jest mój syn!
-Ja wracam.
-Nie, Hurley.Nie możesz!-powiedział Jack
-Mogliśmy zginąć. Wiedziałeś o tym, a i tak nas tu przyprowadziłeś.
-Już za późno, żeby zawrócić.Już raz za nami szli.Jeśli zobaczą, że o wszystkim wiemy, zabiją nas!Przepraszam, że nic wam nie powiedziałem.Ale nie przyprowadziłbym was tutaj, gdybym nie miał planu!
-Jakiego plany?-spytał Saywer.
Jack opowiedział nam plan ,ze Sayid przypłynie do ich obozu i da nam znak czarnym bymem.Szliśmy dalej.Nagle zauważyłam dziwne miejsce.
-Jack...-powiedziałam wskazując to.
Poszliśmy w tym kierunku.
-Co to jest?-powiedziałam.
Otworzyłam jakąś tube ,w której był zeszyt.
-Są zapisane.Całe zeszyty.To jakieś dzienniki.4:00 - SR znowu przestawia różowy stół.4:15 - bierze prysznic.Co to jest?-spytałam
-Hej, doktorku. Jaki sygnał miał nam dać Sayid, kiedy dojdzie do plaży?-mówiąc to Saywer wskazał czarny dym-To znaczy, że ich znalazł, tak?-dodał.
-To wiele kilometrów stąd.Dokąd miałeś nas zaprowadzić?-mówiąc to Jack zwrócił się do Michaela.
-Co?
-Sayid miał się z nami spotkać na plaży.Dlaczego tam nie idziemy?
-Idziemy na plażę
-Jesteśmy daleko od brzegu!
-Musiałem...
-Co?!
Nagle Saywer dostał w szyje.
-Saywer!-krzyknęłam.
-Uciekajcie! Szybko!
Zrobiłam jak kazał.Hurley został na miejscu i tez dostał.Nagle i ja dostałam.Nie mogłam ruszyć się przez to.Upadłam na ziemie.Jack podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce.Też dostał tym czymś i upadliśmy.Zemndlałam.Obudziłam się związana na porcie.Zauważyliśmy gromade innych.Zauwazyłam tego człowiek ze sztuczną brodą.Chciałam mu to powiedzieć lecz jedynie coś wymruczałam
-Wybacz, ale nie rozumiem.-odpowiedział.
-Ona mówi, że wie, że twoja broda jest sztuczna, Tom.-odezwała się jakaś kobieta
-Dzięki, że to zauważyłaś, Kate.Ta broda strasznie swędzi.I dzięki, że powiedziałaś im,jak mam na imię.
Nagle pojawił się Henry Gale
-Witam ponownie.-powiedział do nas.
Zaraz potem Henry poszedł z Michaelem do łodzi.Chwile później odpłyneli ją.
-Hugo, możesz wracać do swojego obozu.-odezwała się kobieta
-Co?
-Wracaj.Masz powiedzieć reszcie swoich ludzi, że nie wolno im tutaj przychodzić.
-A co z moimi przyjaciółmi?
-Twoi przyjaciele pójdą z nami.Idź.
Hugo zrobił jak mu kazała.Poszedł ,a nam zarzucili worki na głowe.


Jest to moje opowiadanie z [link widoczny dla zalogowanych] Nie będe już go pisała.Powód?Jest prosty.Znudziło mi sie to opowiadanie.Pisze go już długo.Mam swoje inne opowiadania Wink.Przepraszam ,że dodałam to w dwóch postach ,ale inaczej sie ono nie mieściło Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Orinka91
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Sie 2006
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z wyspy na O. Spokojnym

PostWysłany: Pon 10:45, 04 Wrz 2006    Temat postu:

OMG! Jakie to długie :O mogłas na czesci podzielić Razz
Zaraz idę czytać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefré
Small Shayid
Small Shayid



Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Pon 12:27, 04 Wrz 2006    Temat postu:

40-ileś stron w Wordzie ;P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bunia
Teen Shayid
Teen Shayid



Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: sama nie wiem

PostWysłany: Pon 21:42, 04 Wrz 2006    Temat postu:

kurcze przeczytałam troche spoko ale ten ja musze leciec z miała chcecia przeczytam jutro Smile..w koncu ktos cos napisał <jupi

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claire (Sojer)
Old Shayid
Old Shayid



Dołączył: 23 Sie 2006
Posty: 173
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z wyspy

PostWysłany: Wto 18:45, 05 Wrz 2006    Temat postu:

Wow, rzeczywiście długaśne:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bunia
Teen Shayid
Teen Shayid



Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: sama nie wiem

PostWysłany: Wto 21:01, 05 Wrz 2006    Temat postu:

no przeczytałam troszeczke znowu ale nie całe i tylkojedno mi tu tak nie pasi Kate i jack zbnaczy ich charaktery tutaj a poza tym super Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Orinka91
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Sie 2006
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z wyspy na O. Spokojnym

PostWysłany: Śro 17:02, 06 Wrz 2006    Temat postu:

Mi się ogólnie podobają opowiadania o LOSt Smile Heh ^^ Moze kts jeszcze coś tworzy??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kate_99
Teen Shayid
Teen Shayid



Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice :)

PostWysłany: Pon 17:59, 11 Wrz 2006    Temat postu:

Ja tworze, ale jak juz sie zabiore do pisania do na jakies raz na pol roku Razz Opowiadaaaanko strasznie dlugasne Wink chcialo Ci sie to wszytsko pisac? Podziwiam. Ja wprawdzie wole wlasne, wymyslone niz film przemieniony na ksiazke, ale tak tez moze byc Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Orinka91
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Sie 2006
Posty: 265
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z wyspy na O. Spokojnym

PostWysłany: Czw 13:23, 14 Wrz 2006    Temat postu:

Kate 99 to jak sie juz zabierzwesz do pisania to wrzuc tu Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shannon
Teen Shayid
Teen Shayid



Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z wyspy :D

PostWysłany: Wto 17:03, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Hmm... Szczerze? Nie za bardzo m sie podoba, jest takie suche... Jesli wiecie o co chodzi Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sayid and Shannon Fans Strona Główna -> Fan-fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gGreen v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin